Słabości: Rozdział 3



Niebo spowijała mleczno błękitna łuna, z namiastką różu i bardzo rzadko spotykanego fioletu, który wydawać by się mógł kolorem nienaturalnym, który nie ma prawa istnieć, ani ukazywać się, będąc tak pięknym i wyjątkowym. Słońce, które leniwie wyłaniało się zza horyzontu tworzyło niebiański widok, a charakterystyczny żar czerwieni i pomarańczy dodawał temu finezji. Nie każdy zasługiwał na ten widok, tak samo, jak nie każdy traktował poranki, jako coś pięknego i pozytywnego. Dla niektórych w tym mieście poranki kojarzyły się dźwiękiem budzika, wonią czarnej kawy i idealnie dopasowanego garnituru, w którym pędzili do pracy, by utonąć w morzu bezużytecznych papierów, zajmując się równie bezużytecznym zawodem, w dodatku mało płatnym. Co takiego ciekawego w siedzeniu cały dzień za biurkiem i odbieraniu miliona telefonów? Jeżeli nie ma w tym nic szczególnego, zatem dlaczego urzędnicy zachowywali się, jakby byli kimś ważniejszym, niż tytułem prezesa, czy zarządcy? Ludzie wydawali się być chodzącymi orderami, które jedynie obojętnie mijały się nawzajem każdego dnia. Możliwe, że zdarzało się to notorycznie, jednak rzadko kiedy ktoś zwraca na to uwagę. W przeciwnym razie nawiązywanie nowych znajomości byłoby o wiele łatwiejsze. Problem w tym, że ludzie nie patrzyli na siebie, a zjawiskiem wręcz naturalnym było nawrzeszczenie na kogoś, ponieważ ich potrącono. Ktoś w pośpiechu przyozdobił białą koszulę plamą napoju, innym razem ktoś zastawił komuś samochód. Jedyne, co można było w tym dostrzec, to egoizm.Wszystko to było dla Sehuna dziwne i niezrozumiałe. On sam czuł jeszcze młodość ducha i wcale nie był gotowy na to, by codziennie słyszeć ten sam dźwięk alarmu i wychodzić z domu w tym samym ciasnym stroju z teczką w ręku. Może nie miał zbyt ambitnych planów na swoją przyszłość, jednak dwudziestolatek wciąż był w głębi duszy licealistą, który żyje chwilą i nie musi myśleć o dniu jutrzejszym. Nie minęło też tak dużo czasu od ukończenia szkoły. Miał wiele marzeń, ale zazwyczaj bardzo nierealnych, jednak jedyne, czego na pewno nie chciał, było dopasowanie się do tych wszystkich chodzących tytułów. Do tutejszych ludzi, którzy bardziej przypominali tykające bomby, gotowe wybuchnąć w każdej chwili. Taki właśnie był Seul.


                                                               



Przez białe, uchylone żaluzje wdzierały się coraz to bardziej uporczywe i bezczelne pasma światła, które znalazły sobie miejsce nigdzie indziej, jak tylko w samym epicentrum twarzy zaspanego chłopaka. Jego włosy wydawały się jeszcze jaśniejsze, a nos powoli zmarszczył się w grymasie niezadowolenia. Nie chciał jeszcze wstawać i przedłużał każdą możliwą sekundę by poświęcić ją na błogie wylegiwanie się w ciepłym łóżku. Wszystko było mu jedno. I tak przecież nikt nie interesuje się tym, czy już się obudził. Rzadko kiedy też pytano go o samopoczucie, czy o głód. Takie zjawiska jak troska o siebie nawzajem nie były często spotykane w domu państwa Oh. Sehun był jedynie wdzięczny, że ma dach nad głową i swoje cztery ściany, w których może się zamknąć i ukryć przez beznadziejnością tego domu i jego pozostałych mieszkańców. Z resztą - to było jedyne, co robił, gdy był zmuszony tutaj przebywać. Znacznie bardziej wolał nocleg u Jongina, gdzie zamiast wrzasków i bijatyki panuje cisza i spokój schludnego, eleganckiego mieszkania. Co do Luhana, uwielbiał przebywać jedynie w jego pokoju. Obecność jego rodziców zawsze go zbytnio peszyła i nie czuł się swobodnie, pomimo tego, że zawsze byli dla niego bardzo mili. Panowała tam ciepła atmosfera, wystrój i wnętrze ukazywało na każdym kroku głęboko zakorzenioną kulturę Chin, a gdzieniegdzie naleźć można było posągi smoków i bożków oraz liczne obrazy. Chwilami zwyczajnie mu zazdrościł tak opiekuńczych rodziców. Czasami nawet i nazbyt, jednak z dwojga złego, to było zdecydowanie lepsze. Przekręcił się leniwie na brzuch, odkrywając nagie, blade plecy i głęboko westchnął, nie przejmując się burzą potarganych włosów. Zapewne wczoraj zapomniał o tym, by wziąć prysznic. Odpuścił sobie nawet kolację, ponieważ widok pustych butelek po alkoholu w zlewie i na stole odstręczyła go i sprawiła, że było mu niedobrze. Sam odór unoszący się w powietrzu i widok pijanego ojca sprawiła, że czym prędzej zaszył się w swoim kwadracie. Matki nie widział nawet wieczorem i szczerze mówiąc miał to gdzieś. Koreańczyk od pewnego wieku wychowywał się sam, w towarzystwie Jongina, którego znał od dziecka. Po długich rozmyślaniach i walce z bezwładnością ciała podniósł się i przetarł pomiętą od poduszki twarz. Wysoka sylwetka skierowała się w stronę balkonu, nie siląc się nawet o jakiekolwiek ubranie poza bielizną. Z parapetu chwycił paczkę niebieskich Marlboro i zapalniczkę. Uderzyło w niego ciepło zmieszane z wiosennym, zaś delikatnym wiatrem o podobnej temperaturze, gdy tylko otworzył balkon i znalazł się na zewnątrz. Okolica nie była zbyt tłoczna, zatem nie przejmował się tym nienagannym negliżem o poranku. Z resztą Oh mało czym się przejmował. Taki już był. Był jak jeden z tych płatków wiśni, które powiewały na wietrze. One też nie wiedziały, dokąd zmierzają. Oparł się o parapet z zewnątrz odpalając papierosa i jednocześnie zaciągając się nim skierował swe spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt w zasięgu jego wzroku. Gdzieś tam w zakamarkach jego umysłu, który był już bardzo daleko od rzeczywistości usłyszał upojony alkoholem bełgot. Zignorował to, odsuwając od warg fajkę, by wypuścić gęsty i obfity dym z płuc. Przymrużył oczy i odchylił głowę, delektując się stanem nieważkości. Zimno podłogi dawało o sobie znać na jego stopach, ale to również puścił mimochodem, choć w tym momencie zadrżał na całym ciele, które pokryło się gęsią skórką. Pochylił się za barierkę, a po chwili wrócił do pokoju siadając na krześle i włączając komputer. Od razu wyskoczyło mu kilka powiadomień, ale nie na tyle istotnych, by przykuć jego uwagę jak wiadomością od Luhana, z którym widział się przecież dwa dni temu, gdy razem poszli o krok dalej. Opruszył tytoń w popielniczkę, by zaraz znów wciągnąć nikotynowy dym. Zerknął odruchowo w okno czatu, z zawodem stwierdzając, że nie ma tam Luhana. Pewnie jeszcze śpi. A może powinien go obudzić, jak robił to w każdą sobotę? Jednak teraz, gdy o tym myślał, nabrało to dla niego innego znaczenia. Lubił myśleć o nim, jak o kimś, kogo posiada. Tym cholernie egoistycznym podejściem utrzymywał swój humor na poziomie i stałej ekscytacji i chyba właśnie to sprawiło, że pozwolił mu jeszcze pospać. Z ostatnim wydechem dymu znów widział i czuł ich usta złączone w jedność. Przypominał sobie różany kolor i smak. Na nowo widział mleczną skórę, której smak teraz już znał, choć nadal było mu mało. Ta cholerna zachłanność zakorzeniła się pod jego skórą i nie chciała stamtąd wyjść.





- Jak Twoja decyzja? - zagadnął Kim, gdy tego wieczoru grali na konsoli i objadali się w najlepsze chrupkami.
- Jaaakoś. - skłamał Sehun, nie chcąc przyznawać się do tego, że wcale nie szukał jeszcze kierunku i wcale nie zadecydował, gdzie będzie mieszkał. Po prostu magicznym sposobem wyleciało mu to z głowy. Nie. Podświadomie uczepił się tego miejsca, wiedząc, że jest blisko swojego anioła. Ale do tego też się nie przyznawał. Sam nie był pewien, który moment wybrać za odpowiedni, by powiedzieć mu o tym, że zakochał się w Chińczyku. Fakt, jaki do tej pory ukrywał przed dwiema najważniejszymi osobami w jego życiu wcale nie sprawiał, że czuł się uczciwie. - Jasna cholera. - rzucił padem z zawiedzionym uśmiechem patrząc, jak po raz kolejny dał się ograć kumplowi, któremu z kolei triumfalny uśmiech nie znikał z twarzy. - Jesteś po prostu ciotą, Sehun. - brunet trącił go dotkliwie, obserwując ofuczony wyraz twarzy towarzysza. Ma rację. Tylko ciota ukrywa swoje uczucia. 
- Mogę Ci coś powiedzieć, Hyung?
- Uhm. Jasne. - zmarszczył czoło, nie do końca wiedząc o co mu chodzi.
- Bo ja chyba nie chcę się wyprowadzać za daleko. Wiem, że Ty wolisz Busan i..
- Naprawdę zamierzasz nadal mieszkać z Twoimi chorymi na umyśle starymi? - przerwał mu z uśmiechem politowania. Oh zamyślił się chwilę i nawet w głębi duszy przyznał mu rację.
- Wiesz, że nie chcę. Ledwo już daję radę. - opadł na dywan i rozłożył szeroko ramiona.
- No to w czym problem? - ten dołączył do blondyna, lecz jedynie oparł się na łokciach. Przez dość długą chwilę czekał na odpowiedź.
- Będę tęsknił.
- Za kim? Za mną? Przecież Ci mówię, że możemy zamieszkać razem. Będzie łatwiej.
- Za Tobą też.
- Więc? Kto Cię tu trzyma?
Sehun tylko odwrócił głowę w jego stronę i nieco niepewnie odpowiedział. - Luge. - odetchnął głęboko i zakrył czoło przedramieniem. Bał się teraz spojrzeć w jego stronę, czy czasami nie zginie od jego piorunującego wzroku, więc wlepił wzrok w sufit.
- ..Luhan? A czy on również nie wyjeżdża?
Serce Sehuna zaczęło bić niebezpiecznie szybko i niespokojnie. Zrobiło mu się też duszno. I słabo. W jednej chwili podniósł się do siadu. - Skąd wiesz? Powiedział Ci?
- Coś tam wspomniał. A coś Ty taki blady? - prychnął Kim nie zmieniając pozycji.
- Nie.. nic. Jestem zły, że mnie nic nie powiedział. - przeczesał włosy i zdenerwowany odetchnął z rezygnacją. Odechciało mu się nawet już tych gier. Wstał z dywanu i wyjmując papierosa z paczki podszedł do okna. Domyślił się, że zachował się dziwnie i nienaturalnie, ale być może wolał, by Jongin sam się domyślił kolei rzeczy, niż sam miałby plątać się we własnych słowach.
- Jezu, coś Ty taki dziwny dziś?
- Nie jestem dziwny. Chcesz? - odwrócił się do niego półobrotem rzucając mu paczkę papierosów jakby zmienił temat, po czym sam odpalił końcówkę własnego. Kim podszedł do niego biorąc zapalniczkę i racząc ogniem własny papieros odpalił go. - To dlaczego jesteś taki wkurwiony, Sehunnie? - położył mu dłoń na plecach i pogładził je w przyjacielskim geście.
- Wiesz co? Masz rację. Jestem wkurwiony, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jestem wkurwiony! - rzucił gwałtownie petem w sam środek popielniczki pełnej niedopałków. Odwrócił się do Jongina zaciskając usta w wąską linię. - Nic mi się nie udaje od ostatnich pięciu lat. Starzy codziennie pierdolą mi o studiach, a przychodząc do Ciebie znów Ty zaczynasz ten temat. Boję się przychodzić do domu, żeby znowu nie oberwać od tego człowieka, który nazywa się moim ojcem. Nienawidzę widoku zachlanej matki, która nie potrafi się bronić, a, ja choć ich kurwa nienawidzę, zawsze staję w jej obronie, bo nie mogę patrzeć, jak on ją pierze! - Przerażony wzrok Jongina skrzyżował się z tym załamanym i gęsto zaszklonym, choć również przestraszonym spojrzeniem Oh.  To nie schodzi od tygodnia, a to pamiątka z wczoraj. -  podczas, gdy łamał mu się głos, podwinął bluzę razem w koszulką i odsłonił krwisto fioletową parę sińców w okolicy żeber, zaś najświeższy i najbardziej bolesny siniak na łopatce. Ostatnie tygodnie sprawiły, że coś w nim pękło. Choć czuł, że ma wsparcie Hyunga, nie potrafił poczuć się lepiej, ponieważ to on wszystkiego doświadczał, a nie on. On słuchał wrzasków, on czuł ten ból i z trudem łapał oddech.
- Sehun, Ty... Ty musisz jak najszybciej stamtąd spierdalać, rozumiesz..? - podszedł do niego i chwycił go za ramiona. - Nie pozwolę, by ten bydlak jeszcze kiedykolwiek Cię dotknął. Nie pozwolę na to, by Cię krzywdził, nie zasługujesz na to, ani na żaden z tych siniaków. - delikatnie przejechał po skroni Sehuna, dopiero teraz zauważając sinawy ślad w okolicy oka, gdy wycierał kolejną łzę, która moczyła jego policzki. Sehun nie patrzył na niego, ponieważ zbyt wiele bólu ukrywał. Bólu, który teraz się z niego wydostał, a który łączył się z bezkresną miłością do Lu. Poczuł to teraz o wiele intensywniej. Zacisnął pięści i zapłakał cicho, pozwalając oprzeć głowę na barku Jongina, gdy ten mocno go objął. Wciąż przecież jeszcze nie powiedział mu o Luhanie. Nie powiedział tego nawet samemu sobie. Kolejny raz odetchnął głęboko zaciskając pięść na rękawie przyjaciela. Niespokojnie urwał oddech, zaciskając wargi w wąską linię. W tej chwili był mu za to wdzięczny, jak nigdy dotąd. Wdzięczny, że nie musiał upaść z bezsilności pozostawiony samemu sobie.





~ Długo zwlekałam z rozdziałem, ale nareszcie udało mi się go napisać.
W następnym obiecuję już więcej Hunhana. Dziękuję za 300 wyświetleń. 

Słabości: Rozdział 2.



Był coraz bliżej celu, co było równoznaczne z tym, że za chwilę spotka się z Luhanem. Był pewien, że jego serce zmęczone biegiem może bić jeszcze szybciej tylko jedynie gdy ujrzy swój obiekt westchnień. Swojego anioła. Spodziewał się zastać go w biegu, w gotowości, by wykonać najbardziej precyzyjny w świecie rzut do kosza z wyskoku. A może walczącego o obronę i dominację, wymijającego przeciwników drużyny? Zignorował całkowicie fakt, że zazwyczaj treningi odbywają się po południu, zaraz po zajęciach, a nie o 21:00 wieczorem. W zasadzie minęło już dobre piętnaście minut, które poświęcił na dotarcie i pokonanie dystansu. Potwierdzało to tylko fakt, że jest zapatrzony w Luhana, jak sroka w diamenty i nie jest w stanie nawet zauważyć absurdu sprawy, czy najmniejszego cienia irracjonalności, którą każdy normalny człowiek dostrzegłby bez chwili namysłu. Ale Oh Sehun nie był normalnym człowiekiem. Był zakochanym człowiekiem. Zakochanym na zabój.
- Luge, Luge.. - szepnął pod nosem z dość głupim, ale pasującym do jego charakteru uśmieszkiem, gdy właśnie wkraczał na boisko. Nadal miał słuchawki, zatem nie usłyszał.. no właśnie. Nie usłyszał niczego. Może dlatego, że pole było całkiem puste? Że nie było tam śladu Luhana, ani innych zawodników? Zatrzymał się kompletnie zdyszany, jakby właśnie przebiegł maraton, zamiast tych kilkunastu metrów od domu. Omiótł boisko zawiedzionym, choć z początku bardziej oszołomionym  wzrokiem, po czym spuścił  i wbił go w ziemię, przeczesując dłonią spocone czoło i mokrą grzywkę. Zdjął słuchawki z uszu, zawieszając je sobie na szyi, po czym kontynuował walkę o coraz to głębszy oddech. Jego płuca pulsowały boleśnie i w tym momencie pożałował, że nie ma lepszej kondycji. Nie chciał ziać przy Luhanie jak parowóz. Oblizał spierzchnięte od wiatru wargi, po czym pogardliwym wzrokiem objął cały teren pokryty zieloną murawą i rzędami dla widowni oraz kibiców. Poczuł się zażenowany. Tak się spieszył, tymczasem on zwyczajnie go wystawił. Był wściekły i rozczarowany. Usiadł na trawie opierając zgięte przedramiona o kolana, po czym oparł policzek o jedno z nich, głęboko wzdychając. Nie trwało to długo, gdyż za chwilę podniósł się jak oparzony z impetem kopiąc przed siebie pustą, zgniecioną puszkę po napoju, ta zaś uderzyła o rusztowanie kosza, robiąc przy tym niewielki huk. Nie żałował sobie jeszcze porządnego kopniaka w martwy przedmiot, przez co skutecznie zachwiał jego stabilność, choć konstrukcja była mocna.
- Hunnie. - usłyszał słodki i chłopięcy głos za plecami.  Odwrócił się momentalnie i zobaczył go. Chude i błyszczące od potu ramiona przykuły jego uwagę. Jednak o wiele bardziej skupił się na jego twarzy. Pogodnej i uśmiechniętej, jak zawsze. Był piękny. Jego skóra w świetle nocnych lamp wyglądała jeszcze bardziej kusząco. Z lekko potarganymi niedbale włosami i piłką do kosza pod pachą. Beztroski i niewinny. Zdał sobie sprawę, że wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, przez co bał się, że chłopak mógł to zauważyć. Zwłaszcza, gdy jego twarz przepełniał smutek, który powoli ustępował zaskoczeniu i zadowoleniu.
- Lu? Ja myś.. myślałem, że Cię nie ma, gdzie są wszyscy? Sam jesteś? - przełożył dłoń przez kark i podszedł do Luhana zawieszając wzrok w jego oczach. Drugą dłoń ukrył w kieszeni czarnych spodni dresowych. - A kto powiedział, że będę z kimś? - Luhan spojrzał na niego dużymi, brązowymi oczami, wraz ze zniewalającym uśmiechem. Bawił się piłką, obracając ją w dłoniach, lecz zaraz znów oparł ją o biodro. Widząc zakłopotanie Sehuna zaśmiał się dźwięcznie i chwycił go za dłoń, podchodząc bliżej i ciągnąc w stronę kosza. Nie wiedział, że taki krok właśnie z jego strony działa na Hunniego osłabiająco. Oh bez namysłu ścisnął dłoń Luhana i dał się kierować, gdzie tylko go prowadził. Luge zdecydował się obrać kosz z naprzeciwka, zatem mieli spory kawałek do przejścia. Tylko we dwoje, trzymając się za ręce. Hun chyba nie mógł wymarzyć sobie przyjemniejszej chwili. Patrzył cały czas na niego, to znów na ich splecione dłonie. Przesunął kciukiem po wierzchu sąsiedniej dłoni, niby przypadkiem, a jednak specjalnie. Nie mógł się pohamować. - Tamten był niedobry? - młodszy zapytał dla jasności. - Nie, ale tutaj jest więcej światła z tamtej ulicy. - wskazał palcem na zauważalnie bardziej oświetloną część, przez co musiał puścić dłoń Sehuna. Jednak sam Oh stwierdził, że jego palce wystarczająco mocno się spociły i potrzebowały chwili na regenerację. - Ah.. masz rację. Porzucamy? Jesteś lepszy ode mnie, możesz mnie podszkolić. - rzucił zadowolony, widząc, jak Luhan znalazł się tuż pod koszem i wykonał perfekcyjny rzut na rozgrzewkę. - Wiesz Hunnie, ostatnio nie dogadujemy się z drużyną. Mam wrażenie, że się na mnie zmawiają, mniej chętnie przyjmują mnie do grupy. No i.. jeden koleś dziwnie się na mnie gapi. Wolę grać sam, ewentualnie tak sobie porzucać, jak teraz. - uśmiechnął się uroczo w stronę młodszego chłopaka, po czym znów podbiegł okrężnie do kosza i bezbłędnie kolejny raz trafił z wyskoku. Sehun zafascynowany całym zdarzeniem obserwował każdy ruch Luhana, nawet sposób w jaki kierował nadgarstkami  go kręcił. Nadal nie rozumiał, dlaczego chłopak zastosował taki rodzaj gry. Co najmniej, jakby chciał z Sehunem flirtować. A może tylko mu się zdawało? Może tylko sobie wyobraził? - Chodź, Hunnie, stań tu. Tak, tu na tej linii. - specjalista stanął za wyższym od siebie mężczyzną, po czym trzymając piłkę chwycił ramiona Sehuna od tyłu i ułożył je tak, jak poprawnie powinien to zrobić, by wykonać rzut. Jasne więc było, że ułożył swe dłonie na dłoniach Sehuna. Był też bardzo blisko niego, a podbródek opierał o jego ramię. - Tak dobrze? - Oh skierował swą twarz z kierunku towarzysza, chcąc by kontrolował jego precyzję. Przypadkiem też musnął policzkiem o jego policzek. Luge cicho mówił do jego ucha, kierując go i instruując tak, by z łatwością i sukcesywnie przepuścił piłkę przez sam środek kosza. W końcu delikatnie popchnął go, tym samym naprowadził, jak ma to zrobić. Okazało się, że z pomocą Luhana idzie mu całkiem nieźle. Zadowolony Luge zaczął klaskać w dłonie widząc, jak piłka przelatuje przez kosz, a po chwili odbija się od podłoża. - Brawo, Hunnie.
Uwielbiał, gdy w ten sposób zdrabniał jego imię. Była w tym jakaś słodycz, swoisty rodzaj czułości, który sprawiał, że na każdym kroku podkreślał ich stosunek do siebie. A była to głęboka, szczera przyjaźń. Jednak dla Sehuna było to coś o wiele więcej. Owszem, Luhan był dla niego jak największy przyjaciel, bratnia dusza, ktoś komu zawsze może się wygadać, o każdej porze dnia i nocy, ktoś z kim przegada do rana o czymś poważnym, oraz o czymś zupełnie nieistotnym. I był kimś z kim można płakać, śmiać się i robić różne inne rzeczy. Na przykład grać w kosza o 23:00. Najmilej wspomina dni, kiedy oglądali razem filmy i zajadali się karmelowym popcornem. Oczywiście zawsze siedzieli u Luhana w domu, nigdy inaczej. Obydwoje wiedzieli z jakich przyczyn, a Sehun chyba umarłby ze wstydu, gdyby Han musiał wysłuchiwać tych wszystkich kłótni jego rodziców. Leżeli oparci o mur z miękkich poduszek, głowa przy głowie. Nic więc dziwnego, że zaczął do niego coś czuć. Kochał go już od dawna, ale jego miłość nabrała innego znaczenia. Coraz częściej pragnął go pocałować, zasmakować różanych ust, smaku jego skóry, czy zwyczajnie go przytulić. Ale nie objąć na przywitanie. Przytulić. Mocno, do swojego ciała. Zamknąć go w sobie i już nigdy nie puścić. Muskać niewinnie każdy skrawek jego skóry, by następnie porównać ją do najwspanialszych słodyczy. Czuć jego zapach, upajać się nim. Im bardziej o tym myślał, tym bardziej tego pragnął. - Lu? Myślisz, że gdzieś tam istnieje inne życie? No wiesz. Może nie jesteśmy jedyną żyjącą planetą? - wymruczał nieco sennie Sehun, kiedy oboje leżeli na chłodnej trawie i wpatrywali się w niebo. Luhan leniwie przesuwał palcami po konstelacjach, starając się przypomnieć ich wszystkie nazwy. - Mały wóz. Duży wóz. Wielka.. niedźwiedzica. Nigdy nie widziałem niedźwiedzia, wiesz? O, zobacz. Tu jest Wilk. Centaur. Hydra. Kruk. Mały Lew. - zdumiony bystrością Luhana, Sehun mimowolnie odwrócił głowę w jego stronę wpatrując się w jego twarz, gdy mówił. Miał wrażenie, że już nawet go nie słucha. Słuchał muzyki jego głosu. Sposób, w jaki ospale mrugał powiekami rozczuliło młodszego do reszty. Przysunął się do niego bliżej z cichym westchnieniem, tak, że teraz stykali się biodrami i resztą ciała. Kompletnie zignorował fakt, że chłopak nie odpowiedział precyzyjnie na jego pytanie, lecz wyminął je sprytnie, jakby chciał powiedzieć "Tak, Sehun. Te wszystkie gwiazdozbiory to domy. Schronienie dla obcych, nieznanych nam dotąd istot." Ten dzieciak był tak bystry. Inteligentny. Być może to tak bardzo pociągało w nim Hunniego.  Zerknął na jego drobne ramię, które teraz pokryło się gęstym dreszczem. To samo wcześniej zauważył na jego szyi, przez co poczuł silną potrzebę zaopiekowania się tym kruchym kociakiem.
- Zimno Ci? - szepnął, gdy tylko zapadła między nimi cisza. W odpowiedzi spotkał się tylko z mruknięciem, które w jego mniemaniu miało być zaprzeczeniem. Przecież Luge nigdy nie przyzna się, że jest głodny, śpiący, czy zmęczony. Tym bardziej, zmarznięty. - Lulu, trzęsiesz się.. Chodź tu... - Szepnął cicho, słyszalnie jedynie dla jego uszu. Sehun przekręcił się na bok, wsuwając jedno ramię pod drobne ciało Lu, natomiast drugim objął go szczelnie w pasie, przytulając tym samym do siebie. Uśmiechnął się delikatnie szczęśliwy, że może ogrzać tą zmarzniętą kulkę z pluszu. Rozpiął swoją bluzę i natychmiast okrył jej połową trzęsące się z zimna ciało Luhana. Zaczął też powoli masować jego ramię i plecy, stopniowo dzieląc się z nim ciepłem, jakiego mu nie brakło. Był przecież tak blisko niego. A on wcale nie protestował, lecz sam z czasem wtulił się w rozgrzane ciało Oh. A dokładniej w jego tors, przez co na pewno mógł wyczuć jego silne bicie serca. Spowodowane jego bliskością. Co zaskoczyło Huna, to ufność jelonka i zaufanie, z jakim schował się ochoczo w ramionach przyjaciela. Choć przecież zaprzeczył, jakoby odczuwał chłód. A może po prostu sam chciał się przytulić. - No i czemu mówisz, że Ci nie zimno, co..? - szepnął do jego ucha, gdy tylko Hannie wtulił się mocniej w niego, obejmując go ramieniem pod bluzą. Poczuł przyjemny dreszcz, gdy palce Bambiego przejechały po jego żebrach. Westchnął wtedy błogo, jeszcze mocniej przytulając do siebie Lu. Schował nos w jego szyi, a delikatne, miękkie kosmyki blond włosów łaskotały jego powieki i policzki. Jego wargi niemalże stykały się z mleczną skórą, jednak nie miał tyle odwagi, by jej zasmakować.. nie chciał, by Lu odsunął się od niego, nie teraz... W tak magicznej chwili, gdy byli sami. Rozkoszował się więc samym muśnięciem, gdy Luhan coraz mocniej wtulał głowę w ramię Huna, a wtedy on uśmiechał się jeszcze szerzej. Gdyby ktoś zapytał go, kiedy jest najbardziej szczęśliwy, z pewnością odpowiedziałby, że właśnie teraz. Właśnie w takich chwilach, kiedy go przytula, a on wtula się w niego. W jednej chwili Sehun postanowił postawić wszystko na jedną kartę. To jest ten moment, teraz jest odpowiednia chwila. Powiedz mu. Powiedz. Powiedz, że go kochasz i chcesz do końca życia oglądać z nim płaczliwe dramy i jeść karmelowy popcorn. Że chcesz być jedyną osobą, która może tulić go do snu. Wszystkie te myśli kołatały w umyśle Oh. Zagubił się sam w sobie, a nieśmiałość i brak odwagi zlewały się w jedno. Nawet zaczęły mu się pocić dłonie. Bił się z myślami i decyzją. Tak niewiele do powiedzenia, a tak ogromne przedsięwzięcie. W pewnym momencie po prostu zamknął oczy i niepewnie położył dłoń na głowie Lu. Zaczął powoli i  czule głaskać go po głowie, przeczesywać przydługie, jasne włosy. Pieścić opuszkami jego kark, gdy tylko zbliżył się do samych końców. Szybciej oddychał, lecz robił to przez nos, dmuchając powietrzem na czoło jelonka. Niespokojnie poruszył głową, zatapiając nos gdzieś w grzywce Lu. Zacisnął palce na jego koszulce, tej dłoni, którą wspierał i obejmował jego ciało. Nieświadomie przycisnął go do siebie jeszcze mocniej, na co Luhan cicho jęknął i podniósł wzrok na Sehuna, lekko obracając się na plecy. Zadrżał mocno. Oh w tamtej chwili myślał, że śni. Luhan zrobił to dobrowolnie, wcale nie protestował. Był milczący i wymowny zarazem, a robił to tak idealnie. Wlepił swe czekoladowe oczy prosto w te Sehuna. On nadal nie zabrał ręki z jego głowy, czy też pleców. Jego źrenice powiększyły się do maksymalnych rozmiarów, gdy ich oczy się spotkały. Ciężko przełknął ślinę, czując narastającą gulę w gardle. Tak powoli, jak tylko umiał zbliżył swą twarz do tej jego, by nosem przesunąć po ciepłym policzku. Przesunął swą dłoń z jego włosów niżej, prosto na jego twarz, z której odgarnął niesforną grzywkę. Odetchnął już przez lekko rozchylone usta gorącym powietrzem prosto na drobną, okrągłą twarz Luhana, na co ten minimalnie odchylił głowę do tyłu, obrzucając Sehuna nieco wystraszonym i spłoszonym wzrokiem. Jakby właśnie wytrącono go z równowagi. Sehun w tej chwili przeklął w myślach za swój pośpiech. Gdyby mógł, nakopałby sobie teraz do tego kościstego tyłka. Powoli opuścił powieki, zasłaniając woalem rzęs pełne zakłopotania oczy, jednak nie na długo. Znów skierował wzrok prosto w tęczówki koloru czekolady z naprzeciwka. - Boisz się...? - szepnął najciszej w świecie Oh, gładząc opuszką kciuka jego zimny policzek. Poczuł, że teraz już Xiao na pewno zna jego sekret. Już nie ma potrzeby mu o niczym mówić. On się wystraszy i ucieknie, a ja zostanę tu sam. Sam, jak zawsze. Xiaolu odpowiedział mu tylko kręcąc głową na 'nie'. Był tylko jedynie.. nieco zaskoczony. (?) Sehun odczuwał właśnie bicie chińskiego gongu w klatce piersiowej, jednak nie dał za wygraną organizmowi. Podjął się kolejnej próby i kolejny raz, lecz tym razem o wiele ostrożniej przysunął swą twarz do twarzy Xiao. Znów delikatnie pogładził jego skronie, resztą palców jeżdżąc po idealnej szyi. Zatoczył kciukiem małe kółeczko w okolicy jego ucha, za chwilę sunąc tym samym ruchem w okolice jego warg. Na początku pieścił kącik jego dolnej, po czym ostrożnie przejechał kciukiem i po niej. Była taka ciepła, miękka. I lekko wilgotna. Poczuł, jak nogi mu cierpną, a wyjątkowo uporczywa część ciała uwiera jego udo. Oblizał wargi i przymknął oczy, znajdując się milimetry od ust Lu. Nie spieszył się. Był opanowany, czuły, i przede wszystkim cierpliwy. Czekał na moment, w którym on mu pozwoli. Nadal wpatrywali się w swoje oczy, jakby oboje nie wierząc w powagę sytuacji. W końcu nie mogąc już dłużej powstrzymać chęci zasmakowania go, pokonał zbędną odległość między ich licami i najdelikatniej, jak tylko umiał złączył ich usta w subtelnym pocałunku. Na początku było to motyle muśnięcie, by mogli oboje zaznać zakazanego owocu. A w szczególności Sehun. Lu zadrżał niespokojnie w jego ramionach, na co Oh przytulił go szczelniej do siebie, tym samym mocniej przywierając wargami do starszego. Zamknął oczy, pogłębiając śmielej pocałunek, w który wkładał teraz więcej namiętności, ale tym samym nie odbierał mu ani grama czułości i niesamowitego skupienia. Rozchylił wargami usta Lu, i powoli wsunął koniec języka do jego warg, tak kuszących i tylko proszących o więcej. Przejechał nim po jego dolnej wardze, a zaraz napotkał koniuszek jego własnego języka. Jego oddech niebezpiecznie urwał się w momencie, gdy Xiao zawiesił ramię na jego barku, zachęcając go bardziej, przy czym wydał z siebie cichy, niekontrolowany jęk. Sehun nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Jeszcze przed godziną fantazjował o Luhanie, a teraz ma go pod sobą i w najlepsze liże się z nim na jakiejś pierdolonej murawie. Niepewnie podniósł się na łokciu, tym samym przekręcając Luhana na plecy, a sam zwisając nad nim, lecz nie do końca, gdyż prawie przyparł go swym rozochoconym ciałem do ziemi. Mruknął rozkosznie w jego wargi, kolejny raz badając wnętrze jego jamy ustnej. Wtedy też usłyszał głośniejszy jęk starszego, który był całkowicie stłumiony pocałunkiem. - Hunnie... - Ich oddechy nakręcały się wzajemnie, powodując, że dyszeli sobie do ust, zapewne nie wiedząc co się w ogóle dzieje. Luhan swobodnie położył się na ramionach Sehuna, które pod nim schował, tworząc ze swego chudego ciała łuk. Rozjuszyło to tylko Koreańczyka do tego, by z pasją zatopić wargi w jego szyi i kusząco wystającym obojczyku. Niechcący dowiedział się też o niemałej erekcji Sehuna, gdy otarli się o siebie biodrami. Chińczyk otworzył wtedy szerzej oczy i obdarzył Sehuna najpiękniejszym uśmiechem, jaki widział. Było w nim coś przenikliwego, tajemniczego. A może nawet.. zadowolonego? Może Luhan także pragnął być tym, który będzie jako jedyny zadowalał blondyna? Blondyn od razu odwzajemnił uśmiech, jakby dopiero teraz do niego dotarło to, co się stało. Choć pragnął go niesamowicie, wiedział, że to jeszcze za wcześnie na więcej. Pochylił się nad nim i kolejny raz wpił się w jego wargi, starając się zignorować fakt, że Luhan cały czas wiercił się i ocierał o niego udami. Utrudniał mu przedłużenie tej chwili, która miała być tak perfekcyjna. Na którą czekał zbyt długo, by zjebać ją przy pierwszym zbliżeniu. Rozum mówił mu co innego, zaś serce co innego. Jednak opętany amokiem podniecenia i ekscytacji chłopakiem oderwał się od jego ust i otworzył własne, gotowy wyznać mu prawdę.
- Luge, ja... -
- Wiem, Sehun. Ja też jestem zmęczony...
Oh rzucił mu wtedy nieco zawiedzione spojrzenie, jednak miał nadzieję, że może odbierze to inaczej. W dalszym ciągu był cholernie zaskoczony, jak i uradowany... Jego anioł odwzajemniał dziś w nocy jego pocałunki. Choć nie zdążył wyznać mu miłości, wierzył, że nie trzeba słów, by się tego domyślił. Ponadto zaczął nabierać podejrzeń, że jego przyjaciel może odczuwać względem niego to samo. W tamtej chwili nie było dla niego nic ważniejszego. Teraz kochał Luhana jeszcze bardziej. I nie wiedział, jak przetrwa do rana bez niego, gdy rzucał mu ostatni uśmiech odprowadzając go do domu.

Słabości: Rozdział 1.




Wiosna tego roku była wyjątkowo ciepła. Zupełnie, jakby cień życia z już rozpoczynającego się lata przebijał się wraz ze słońcem przez szczeliny między płatkami wiśni. Te natomiast mieniły się wszystkimi kolorami różu oraz srebra, tworząc razem niespotykane i wyjątkowe kolory, które przechodziły przez całą pastelową paletę. Dni były długie, wręcz nużące, jeżeli ktoś nie przepadał za dniem, a odnajdywał się w zupełności w nocy, podczas, gdy jedyne co można było dostrzec bez konieczności użycia sztucznego światła były gwiazdy oraz księżyc. Nie można było tu jednak narzekać na nudę, czy brak rozrywki. Zewsząd dochodził gwar i głośne rozmowy zdenerwowanych, zabieganych urzędników, studentów, zatroskanych matek z niesfornymi dziećmi, które odprowadzały je do przedszkola i szkoły, aż po całkiem siwych staruszków, którym również nie brakowało wigoru, jak na swój wiek. W końcu nie gra on roli, jeżeli w sercu jesteśmy młodzi. Tutaj nikt nie oceniał nikogo, pomimo dość złowrogich i zawistnych czasów, jakie zbudowały charaktery dwudziestego pierwszego wieku. Co krok znajdowała się tu kawiarnia, piekarnie, mnóstwo stoisk ze słodyczami i pamiątkami. Niemalże w każdej dzielnicy można było spotkać przytulne miejsce, które okaże się ostatnią nadzieją, jak i przystanią dla zbłąkanej, zagubionej duszy w burzliwy i ulewny deszcz. Można było tam usiąść, przy filiżance kawy i francuskim rogaliku, sięgając po książkę z regału z niewielkich rozmiarów biblioteczek. Seulskie kawiarenki posiadały swego rodzaju klimat, jakiego nie można odczuć w żadnym innym miejscu. Czując zapach świeżo zmielonej kawy i przepysznych, słodkich wypieków człowiek nabierał chęci, by dzielić się uśmiechem z drugim człowiekiem. Wystrój nie był wygórowany, ograniczał się do klasycznych, lecz bardzo klimatycznych wnętrz. Ściany w stonowanych kolorach idealnie współgrały z lampami o ciepłym świetle. Niekiedy były to zwyczajne, małe świeczki, przystrajające każdy z małych stolików. Idealne miejsce na spotkanie służbowe, wieczorne wyjście z przyjaciółmi, czy po prostu randkę. W powietrzu unosił się zapach kwiatów, świeżo skoszonej trawy i żywicy. Wszystkie te zapachy w połączeniu z oparami ulicznego ruchu nie tworzyły zbyt pięknego zapachu, jednak chyba mało kto miał czas na zastanawianie się nad tak mało istotnymi rzeczami.
- Śmierdzi tu. - mruknął wysoki blondyn zaznaczając swe znakomite powonienie, trzymając obie dłonie w kieszeniach swojej czarnej bluzy z kapturem, który okrywał jego głowę, nerwowo pociągając nosem. Patrzył na swoje buty, zamiast przed siebie, toteż co jakiś czas potykał się o jakiś kamień, czy nieuważnie stanął na chodnik. - I jestem głodny. - odburknął, zerkając krótko na towarzysza, który w przeciwieństwie do przyjaciela szedł dostojnie wyprostowany, z dłońmi zwieszonymi w dół ciała. Ten zerknął na niego i prychnął ironicznie, obojętnie powracając do obserwowania okolicy. - Jesteś cholernie dziecinny Sehun. Na spacery powinieneś zabierać różowy plecak i drugie śniadanie. - Jongin uniósł ramię, by ściągnąć mu kaptur z głowy i poczochrać włosy. Mimo swej niedojrzałości nadal go uwielbiał. Roześmiał się ukazując idealnie proste, białe zęby i zerwał liść przypadkowego drzewa, które mijali. - Zostaw mnie. - z trudem powstrzymał słaby uśmiech, nadal uważając, że czubki własnych butów są lepszym widokiem od własnego kumpla. Chyba wcale nie miał ochoty wychodzić, jednak był dość uległy. W końcu siedział w swoim pokoju już zbyt długo, potrzebował trochę odetchnąć. Nawet jeśli to woń Seulskich oparów, których nienawidził. Po piętnastu minutach narzekań Sehuna, wreszcie usiedli przy stoliku w restauracji, którą mijali. Nie była zbyt ekskluzywna jak na młodzieńca z wygórowanymi wymaganiami, lecz przypłacił niecierpliwością. Przynajmniej mieli tu kimbab. - Słuchaj, Sehun. - poprawiwszy się wygodnie na krześle Jongin chwycił pałeczkami kolejną rolkę sushi i włożył ją sobie do ust, wolno przeżuwając. Blondyn natomiast łapczywie pochłaniał zawartość talerza, jakby nie jadł tydzień. Przypomniał teraz wygłodniałe prosię, co było dość zabawne. - Mmm? - uniósł oczy na rozmówcę, wcale nie przestając jeść ramen i co raz głośno siorbać. - Po pierwsze, wytrzyj się. Po drugie, wiesz już, gdzie składasz papiery? - na chwilę zaprzestał jedzenia, by oprzeć zgięte łokcie o stół. Miał wrażenie, że Sehun za moment zabije go samym morderczym wzrokiem, jaki spoczął na brunecie. Zapewne trafił w jego słaby punkt. Punkt, o którym zbyt często przypominała mu matka i własne sumienie. - Nie wiem. Musimy teraz o tym gadać? - mruknął zrezygnowany i impulsywnie odsunął od siebie pusty talerz. Wyciągnął serwetkę, którą oczyścił usta, następnie zwijając ją w zmiętą kulkę.
- Nie obraź się, ale zostało mało czasu. Co, jeśli potem nigdzie Cię nie przyjmą? Chodź ze mną, przynajmniej będziemy w jednym akademiku. Będzie fajnie, no weź. - kopnął go pod stołem w łydkę, patrząc na obojętny wyraz twarzy Sehuna. To, że nie zmienił jej przed dłuższą chwilę, a wręcz powoli zamieniała się w pełen ironii i politowania uśmieszek sprawiło, że w końcu sam zaprzestał drążyć. - Jeszcze słowo, a pomyślę, że chcesz mnie poderwać. - pierwszy raz tego dnia blondyn zaśmiał się szczerze i ukradł kawałek sushi z talerza Jongina. Oczywiście zaraz powędrowało do jego żołądka.


Czas na rozmowie zleciał szybko, zatem oboje rozeszło się w stronę powrotną do domu. Tego popołudnia Sehun obiecał Jonginowi, że przejrzy wszystkie uczelnie jeszcze raz i wreszcie dokona wyboru. Nie odmówił też wcale, że zgodzi się iść na ten sam kierunek, co jego towarzysz. Nie dał mu jednak jednoznacznej odpowiedzi bowiem wiedział, że będzie zbyt daleko od niego. Zbyt daleko od Luhana, który nadal nie był świadom, że Sehun jest w nim zakochany na zabój. Na zabój. Każde ich spotkanie wyglądało na pozór zwyczajnie, jednak Sehun nigdy nie potrafił usiedzieć w spokoju, czy też utrzymać spoconych rąk w bezruchu, a serce łomotało mu jak szalone. Miał tylko nadzieję, że Luhan tego nie widzi. Wolał myśleć, że być może uznał go za nadpobudliwego, niż zwyczajnie zdenerwowanego jego obecnością. Nie chciał się zbłaźnić. Taka właśnie była prawda. Sehun cały aż drżał, a kolana robiły się z waty, już gdy tylko go widział. Przyłapywał siebie samego na uśmiechu, widząc to samo u starszego. Przygryzał wtedy wargę i odwracał wzrok, niesfornie drapiąc się w kark. Jego ciało reagowało naturalnie, jednak stało się to dla niego uporczywe. Niełatwo jest ukrywać uczucie do drugiej osoby, zwłaszcza, kiedy jest blisko. Jak i niełatwo jest ukryć coś jeszcze.. innego. I o wiele bardziej męczącego, niż pocące się dłonie. Jego jedyną i największą słabością był właśnie Luhan. Ten drobny, niższy, delikatny anioł, jakim lubił go nazywać w myślach. Po powrocie do domu Sehun z całych sił starał się zmusić do otwarcia laptopa i wykonania obietnicy, jednak bezczynne leżenie na brzuchu na swym łóżku było lepszym pomysłem. Zwłaszcza, gdy tak bardzo bolały go nogi. Cholera, naprawdę był marudą. Kolejny raz zamknął oczy i wyobrażał sobie, jak całuje mleczną skórę Lu. Jak sunie dłońmi po jego ciele, delikatnie całuje malinowe usta, porcelanowe policzki. Jak gładzi jego miękkie, jasne włosy, pachnące małym dzieckiem. Westchnął cicho kuląc się bardziej i ukrył twarz w przedramieniu. Uporczywe uczucie uciskania poniżej pasa zaczęło mu doskwierać. Kurwa, kiedy zdążył się podniecić? Teraz był pewien, że posiada nie tylko jedną słabość, lecz zaczął je przypisywać każdemu skrawkowi ciała Luhana. Mógłby godzinami wpatrywać się w jego błyszczące, czekoladowe oczy i wychwytywać w nich emocje i pragnienia. Drgnięcie. Przypomniał sobie, jak Luhan wyglądał w dniu, kiedy go w sobie rozkochał. Nawet zapomniał, co było przedmiotem, jaki wtedy od niego dostał. No tak, przecież nadal ma tę ramkę z ich wspólnym zdjęciem. Jego urodziny. Dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Ciarki. Drobne, kruche ciało okryte cienkim materiałem, które on z niego zdziera. Wreszcie całuje jego brzuch, tors, znacząc go ugryzieniami, na które Luhan odpowiada mu cichymi jękami i szybszym oddechem. Sapnięcie. Ugryziona warga. Zaciśnięta pięść. Budząc się z amoku otworzył oczy oszołomiony sam sobą. A raczej tym , co przed chwilą miało miejsce. Szybki oddech. Obrócił się szybko na plecy, ale jeszcze szybciej wstał. Przetarł dłońmi mokrą twarz, podnosząc się do siadu. Chwycił laptop, który leżał na łóżku i otworzył go, uruchamiając przeglądarkę. Z reguły nigdy nie wylogowywał się z potrali, zatem automatycznie wyskoczył komunikator. Jego uwagę przykuła mała, zielona kropeczka zaraz obok nazwiska jego mimozy. Sprawiło to, że ciężko przełknął ślinę, nadal wytrącony z równowagi. Uśmiechnął się głupio, przeczesując długą grzywę.
"~ Luhannie, chciałbyś gdzieś wyskoczyć?" Niewiele myśląc wysłał wiadomość, lecz natychmiast tego pożałował, stwierdzając, że jest idiotyczna. Ale tak bardzo chciał go zobaczyć. - A co on kurwa, kangur? - skarcił sam siebie klepiąc się w czoło. Opadł plecami na łóżko, czekając na odpowiedź, która nie nadchodziła przez kilka minut. Jednak nie dając za wygraną, czekał, bojąc się ruszyć, a w przeciwnym razie mógłby ujrzeć, że Luhan się wylogował. Chyba by tego nie przeżył, gdy już do niego napisał.
"~ Mam teraz mecz koszykówki, jestem na boisku. Ale wpadaj Hunnie, możesz mi zawsze kibicować! Czekam na Ciebie." Czekam na Ciebie. Zapomniał nawet odpisać, biegnąc po schodach na dół. Niedbale wsunął na nogi buty, nawet nie wiążąc sznurówek, o które przecież mógłby się potknąć. Był taki niezdarny. Zarzucił na głowę kaptur. - WYCHODZĘ! ~ - prawie zdarł gardło oznajmiając, że wybywa. W odpowiedzi usłyszał tylko chrapliwy okrzyk ojca, który zdawał się bardziej interesować meczem, niż własnym synem. Wsunął swe białe słuchawki do uszu i w drodze na boisko zaczął biec truchtem. Zawsze wolał być gdzie indziej, niż w domu. Matka wiecznie naciskała na jego dalszą karierę, a ojciec przychodził co wieczór schlany, przez co Sehunowi nieraz oberwało się za niewinność. Równie dobrze mógł robić za kredens, czy ścianę, dla jego ojca większej różnicy nie było. Liczyło się tylko coś, w co można porządnie jebnąć. Głównie dlatego zawsze ukrywał swe siniaki sporych rozmiarów pod ubraniem. Oczywiście zarówno Luhan, jak i Jongin wiedzieli o tym, co dzieje się w domu Sehuna. Zawsze czuł swego rodzaju litość, jaką dostawał od znajomych, czy krewnych, którzy przecież nie potrafią nic z tym zrobić. Współczucie jest najtańszą formą pomocy, ale mimo tego doceniał to.


- GDZIE TEN BACHOR ZNOWU POLAZŁ CO?! MA SIEDZIEĆ NA DUPIE I PRACY SZUKAĆ! NA STUDIA IŚĆ! A NIE SZLAJAĆ SIĘ PO NOCY, JAK KUNDEL! KURWA MAĆ! CHCE SKOŃCZYĆ POD MOSTEM? BARDZO DOBRZE, A NIECH WYPIERDALA JUŻ TERAZ! - Coraz to głośniejsze i bardziej zwięzłe zdania lały się z rozwścieczonych warg mężczyzny. Prychał rozwścieczony tłukąc pustymi butelkami po wódce o ścianę. Zaraz nad głową jego żony, która starała się uchronić od tłuczonego szkła, które spoczęło na jej długich, czarnych włosach, choć posiwiałych już u nasady. Nie była stara, lecz stres i nieustające nerwy przejęły kontrolę nad jej ciałem i zdrowiem. Tak bardzo ich nienawidził. Nienawidził ludzi, jakimi się stali. Nienawidził nakazów i ściśle ułożonego planu jego przyszłości, na który nie miał wpływu. Jedyne co mógł, to przesuwać się jak pionek po kolejno wyznaczonych polach i wykonywać ambicje, jakich jego ojciec nie spełnił za młodu. Nie zniósłby kolejnej bezsennej nocy, słysząc wrzaski i kłótnie. Nienawidził tego. Nienawidził. Dobrze wiedział, że jego przykładni rodzice oczekują od niego stałej pracy, żony i dzieci. Poukładanego, monotonnego życia. Rutyny wżerającej się w mózg każdego dnia. Tolerancją nie grzeszyli, a już w żadnym wypadku nie potrafiliby zaakceptować faktu, że Sehun jest homoseksualny. Przyznanie się do tego przez nimi byłoby dobrowolnym wyjściem na pole bitwy. Wolał więc znacznie wojować się z bitwą w jego sercu.