Niebo spowijała mleczno błękitna łuna, z namiastką różu i bardzo rzadko spotykanego fioletu, który wydawać by się mógł kolorem nienaturalnym, który nie ma prawa istnieć, ani ukazywać się, będąc tak pięknym i wyjątkowym. Słońce, które leniwie wyłaniało się zza horyzontu tworzyło niebiański widok, a charakterystyczny żar czerwieni i pomarańczy dodawał temu finezji. Nie każdy zasługiwał na ten widok, tak samo, jak nie każdy traktował poranki, jako coś pięknego i pozytywnego. Dla niektórych w tym mieście poranki kojarzyły się dźwiękiem budzika, wonią czarnej kawy i idealnie dopasowanego garnituru, w którym pędzili do pracy, by utonąć w morzu bezużytecznych papierów, zajmując się równie bezużytecznym zawodem, w dodatku mało płatnym. Co takiego ciekawego w siedzeniu cały dzień za biurkiem i odbieraniu miliona telefonów? Jeżeli nie ma w tym nic szczególnego, zatem dlaczego urzędnicy zachowywali się, jakby byli kimś ważniejszym, niż tytułem prezesa, czy zarządcy? Ludzie wydawali się być chodzącymi orderami, które jedynie obojętnie mijały się nawzajem każdego dnia. Możliwe, że zdarzało się to notorycznie, jednak rzadko kiedy ktoś zwraca na to uwagę. W przeciwnym razie nawiązywanie nowych znajomości byłoby o wiele łatwiejsze. Problem w tym, że ludzie nie patrzyli na siebie, a zjawiskiem wręcz naturalnym było nawrzeszczenie na kogoś, ponieważ ich potrącono. Ktoś w pośpiechu przyozdobił białą koszulę plamą napoju, innym razem ktoś zastawił komuś samochód. Jedyne, co można było w tym dostrzec, to egoizm.Wszystko to było dla Sehuna dziwne i niezrozumiałe. On sam czuł jeszcze młodość ducha i wcale nie był gotowy na to, by codziennie słyszeć ten sam dźwięk alarmu i wychodzić z domu w tym samym ciasnym stroju z teczką w ręku. Może nie miał zbyt ambitnych planów na swoją przyszłość, jednak dwudziestolatek wciąż był w głębi duszy licealistą, który żyje chwilą i nie musi myśleć o dniu jutrzejszym. Nie minęło też tak dużo czasu od ukończenia szkoły. Miał wiele marzeń, ale zazwyczaj bardzo nierealnych, jednak jedyne, czego na pewno nie chciał, było dopasowanie się do tych wszystkich chodzących tytułów. Do tutejszych ludzi, którzy bardziej przypominali tykające bomby, gotowe wybuchnąć w każdej chwili. Taki właśnie był Seul.
Przez białe, uchylone żaluzje wdzierały się coraz to bardziej uporczywe i bezczelne pasma światła, które znalazły sobie miejsce nigdzie indziej, jak tylko w samym epicentrum twarzy zaspanego chłopaka. Jego włosy wydawały się jeszcze jaśniejsze, a nos powoli zmarszczył się w grymasie niezadowolenia. Nie chciał jeszcze wstawać i przedłużał każdą możliwą sekundę by poświęcić ją na błogie wylegiwanie się w ciepłym łóżku. Wszystko było mu jedno. I tak przecież nikt nie interesuje się tym, czy już się obudził. Rzadko kiedy też pytano go o samopoczucie, czy o głód. Takie zjawiska jak troska o siebie nawzajem nie były często spotykane w domu państwa Oh. Sehun był jedynie wdzięczny, że ma dach nad głową i swoje cztery ściany, w których może się zamknąć i ukryć przez beznadziejnością tego domu i jego pozostałych mieszkańców. Z resztą - to było jedyne, co robił, gdy był zmuszony tutaj przebywać. Znacznie bardziej wolał nocleg u Jongina, gdzie zamiast wrzasków i bijatyki panuje cisza i spokój schludnego, eleganckiego mieszkania. Co do Luhana, uwielbiał przebywać jedynie w jego pokoju. Obecność jego rodziców zawsze go zbytnio peszyła i nie czuł się swobodnie, pomimo tego, że zawsze byli dla niego bardzo mili. Panowała tam ciepła atmosfera, wystrój i wnętrze ukazywało na każdym kroku głęboko zakorzenioną kulturę Chin, a gdzieniegdzie naleźć można było posągi smoków i bożków oraz liczne obrazy. Chwilami zwyczajnie mu zazdrościł tak opiekuńczych rodziców. Czasami nawet i nazbyt, jednak z dwojga złego, to było zdecydowanie lepsze. Przekręcił się leniwie na brzuch, odkrywając nagie, blade plecy i głęboko westchnął, nie przejmując się burzą potarganych włosów. Zapewne wczoraj zapomniał o tym, by wziąć prysznic. Odpuścił sobie nawet kolację, ponieważ widok pustych butelek po alkoholu w zlewie i na stole odstręczyła go i sprawiła, że było mu niedobrze. Sam odór unoszący się w powietrzu i widok pijanego ojca sprawiła, że czym prędzej zaszył się w swoim kwadracie. Matki nie widział nawet wieczorem i szczerze mówiąc miał to gdzieś. Koreańczyk od pewnego wieku wychowywał się sam, w towarzystwie Jongina, którego znał od dziecka. Po długich rozmyślaniach i walce z bezwładnością ciała podniósł się i przetarł pomiętą od poduszki twarz. Wysoka sylwetka skierowała się w stronę balkonu, nie siląc się nawet o jakiekolwiek ubranie poza bielizną. Z parapetu chwycił paczkę niebieskich Marlboro i zapalniczkę. Uderzyło w niego ciepło zmieszane z wiosennym, zaś delikatnym wiatrem o podobnej temperaturze, gdy tylko otworzył balkon i znalazł się na zewnątrz. Okolica nie była zbyt tłoczna, zatem nie przejmował się tym nienagannym negliżem o poranku. Z resztą Oh mało czym się przejmował. Taki już był. Był jak jeden z tych płatków wiśni, które powiewały na wietrze. One też nie wiedziały, dokąd zmierzają. Oparł się o parapet z zewnątrz odpalając papierosa i jednocześnie zaciągając się nim skierował swe spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt w zasięgu jego wzroku. Gdzieś tam w zakamarkach jego umysłu, który był już bardzo daleko od rzeczywistości usłyszał upojony alkoholem bełgot. Zignorował to, odsuwając od warg fajkę, by wypuścić gęsty i obfity dym z płuc. Przymrużył oczy i odchylił głowę, delektując się stanem nieważkości. Zimno podłogi dawało o sobie znać na jego stopach, ale to również puścił mimochodem, choć w tym momencie zadrżał na całym ciele, które pokryło się gęsią skórką. Pochylił się za barierkę, a po chwili wrócił do pokoju siadając na krześle i włączając komputer. Od razu wyskoczyło mu kilka powiadomień, ale nie na tyle istotnych, by przykuć jego uwagę jak wiadomością od Luhana, z którym widział się przecież dwa dni temu, gdy razem poszli o krok dalej. Opruszył tytoń w popielniczkę, by zaraz znów wciągnąć nikotynowy dym. Zerknął odruchowo w okno czatu, z zawodem stwierdzając, że nie ma tam Luhana. Pewnie jeszcze śpi. A może powinien go obudzić, jak robił to w każdą sobotę? Jednak teraz, gdy o tym myślał, nabrało to dla niego innego znaczenia. Lubił myśleć o nim, jak o kimś, kogo posiada. Tym cholernie egoistycznym podejściem utrzymywał swój humor na poziomie i stałej ekscytacji i chyba właśnie to sprawiło, że pozwolił mu jeszcze pospać. Z ostatnim wydechem dymu znów widział i czuł ich usta złączone w jedność. Przypominał sobie różany kolor i smak. Na nowo widział mleczną skórę, której smak teraz już znał, choć nadal było mu mało. Ta cholerna zachłanność zakorzeniła się pod jego skórą i nie chciała stamtąd wyjść.
- Jak Twoja decyzja? - zagadnął Kim, gdy tego wieczoru grali na konsoli i objadali się w najlepsze chrupkami.
- Jaaakoś. - skłamał Sehun, nie chcąc przyznawać się do tego, że wcale nie szukał jeszcze kierunku i wcale nie zadecydował, gdzie będzie mieszkał. Po prostu magicznym sposobem wyleciało mu to z głowy. Nie. Podświadomie uczepił się tego miejsca, wiedząc, że jest blisko swojego anioła. Ale do tego też się nie przyznawał. Sam nie był pewien, który moment wybrać za odpowiedni, by powiedzieć mu o tym, że zakochał się w Chińczyku. Fakt, jaki do tej pory ukrywał przed dwiema najważniejszymi osobami w jego życiu wcale nie sprawiał, że czuł się uczciwie. - Jasna cholera. - rzucił padem z zawiedzionym uśmiechem patrząc, jak po raz kolejny dał się ograć kumplowi, któremu z kolei triumfalny uśmiech nie znikał z twarzy. - Jesteś po prostu ciotą, Sehun. - brunet trącił go dotkliwie, obserwując ofuczony wyraz twarzy towarzysza. Ma rację. Tylko ciota ukrywa swoje uczucia.
- Mogę Ci coś powiedzieć, Hyung?
- Uhm. Jasne. - zmarszczył czoło, nie do końca wiedząc o co mu chodzi.
- Bo ja chyba nie chcę się wyprowadzać za daleko. Wiem, że Ty wolisz Busan i..
- Naprawdę zamierzasz nadal mieszkać z Twoimi chorymi na umyśle starymi? - przerwał mu z uśmiechem politowania. Oh zamyślił się chwilę i nawet w głębi duszy przyznał mu rację.
- Wiesz, że nie chcę. Ledwo już daję radę. - opadł na dywan i rozłożył szeroko ramiona.
- No to w czym problem? - ten dołączył do blondyna, lecz jedynie oparł się na łokciach. Przez dość długą chwilę czekał na odpowiedź.
- Będę tęsknił.
- Za kim? Za mną? Przecież Ci mówię, że możemy zamieszkać razem. Będzie łatwiej.
- Za Tobą też.
- Więc? Kto Cię tu trzyma?
Sehun tylko odwrócił głowę w jego stronę i nieco niepewnie odpowiedział. - Luge. - odetchnął głęboko i zakrył czoło przedramieniem. Bał się teraz spojrzeć w jego stronę, czy czasami nie zginie od jego piorunującego wzroku, więc wlepił wzrok w sufit.
- ..Luhan? A czy on również nie wyjeżdża?
Serce Sehuna zaczęło bić niebezpiecznie szybko i niespokojnie. Zrobiło mu się też duszno. I słabo. W jednej chwili podniósł się do siadu. - Skąd wiesz? Powiedział Ci?
- Coś tam wspomniał. A coś Ty taki blady? - prychnął Kim nie zmieniając pozycji.
- Nie.. nic. Jestem zły, że mnie nic nie powiedział. - przeczesał włosy i zdenerwowany odetchnął z rezygnacją. Odechciało mu się nawet już tych gier. Wstał z dywanu i wyjmując papierosa z paczki podszedł do okna. Domyślił się, że zachował się dziwnie i nienaturalnie, ale być może wolał, by Jongin sam się domyślił kolei rzeczy, niż sam miałby plątać się we własnych słowach.
- Jezu, coś Ty taki dziwny dziś?
- Nie jestem dziwny. Chcesz? - odwrócił się do niego półobrotem rzucając mu paczkę papierosów jakby zmienił temat, po czym sam odpalił końcówkę własnego. Kim podszedł do niego biorąc zapalniczkę i racząc ogniem własny papieros odpalił go. - To dlaczego jesteś taki wkurwiony, Sehunnie? - położył mu dłoń na plecach i pogładził je w przyjacielskim geście.
- Wiesz co? Masz rację. Jestem wkurwiony, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jestem wkurwiony! - rzucił gwałtownie petem w sam środek popielniczki pełnej niedopałków. Odwrócił się do Jongina zaciskając usta w wąską linię. - Nic mi się nie udaje od ostatnich pięciu lat. Starzy codziennie pierdolą mi o studiach, a przychodząc do Ciebie znów Ty zaczynasz ten temat. Boję się przychodzić do domu, żeby znowu nie oberwać od tego człowieka, który nazywa się moim ojcem. Nienawidzę widoku zachlanej matki, która nie potrafi się bronić, a, ja choć ich kurwa nienawidzę, zawsze staję w jej obronie, bo nie mogę patrzeć, jak on ją pierze! - Przerażony wzrok Jongina skrzyżował się z tym załamanym i gęsto zaszklonym, choć również przestraszonym spojrzeniem Oh. To nie schodzi od tygodnia, a to pamiątka z wczoraj. - podczas, gdy łamał mu się głos, podwinął bluzę razem w koszulką i odsłonił krwisto fioletową parę sińców w okolicy żeber, zaś najświeższy i najbardziej bolesny siniak na łopatce. Ostatnie tygodnie sprawiły, że coś w nim pękło. Choć czuł, że ma wsparcie Hyunga, nie potrafił poczuć się lepiej, ponieważ to on wszystkiego doświadczał, a nie on. On słuchał wrzasków, on czuł ten ból i z trudem łapał oddech.
- Sehun, Ty... Ty musisz jak najszybciej stamtąd spierdalać, rozumiesz..? - podszedł do niego i chwycił go za ramiona. - Nie pozwolę, by ten bydlak jeszcze kiedykolwiek Cię dotknął. Nie pozwolę na to, by Cię krzywdził, nie zasługujesz na to, ani na żaden z tych siniaków. - delikatnie przejechał po skroni Sehuna, dopiero teraz zauważając sinawy ślad w okolicy oka, gdy wycierał kolejną łzę, która moczyła jego policzki. Sehun nie patrzył na niego, ponieważ zbyt wiele bólu ukrywał. Bólu, który teraz się z niego wydostał, a który łączył się z bezkresną miłością do Lu. Poczuł to teraz o wiele intensywniej. Zacisnął pięści i zapłakał cicho, pozwalając oprzeć głowę na barku Jongina, gdy ten mocno go objął. Wciąż przecież jeszcze nie powiedział mu o Luhanie. Nie powiedział tego nawet samemu sobie. Kolejny raz odetchnął głęboko zaciskając pięść na rękawie przyjaciela. Niespokojnie urwał oddech, zaciskając wargi w wąską linię. W tej chwili był mu za to wdzięczny, jak nigdy dotąd. Wdzięczny, że nie musiał upaść z bezsilności pozostawiony samemu sobie.
~ Długo zwlekałam z rozdziałem, ale nareszcie udało mi się go napisać.
W następnym obiecuję już więcej Hunhana. Dziękuję za 300 wyświetleń.