Dzisiejszego dnia miasto przywitała poszarzała i deszczowa aura. Chyba tylko tych, którzy rzadko kiedy wychodzili z domu ucieszył ten fakt. Pisarzy, poetów, malarzy, czy innych "dziwaków", których inspirowała taka właśnie pogoda. Którzy godzinami siedzieli nad pustą kartką papieru, która z czasem nabawiła się plam po kawie. Swoją drogą, takie dzieła na swój sposób nabierały większej wartości. Na każdym kroku widać było poświęcenie jak i wkład pracy, czasu, wysiłku. Ile energii zużywa się tworząc jedno dzieło, by koniecznością było wspomaganie się kofeiną? Zagięty róg, czy pomięta strona nie była wadą, lecz zaletą. Powstawało coś żywego, spod ludzkich dłoni. W odróżnieniu od maszynowo, idealnie wydrukowanych kartek każdej nowej książki. Co drugi głupiec myśli, że to co jest w nich napisane również jest czymś, co już zawsze tu było. Mało kto zastanawia się nad procesem powstawania powieści. Na szczęście tacy ludzie również nie interesowali się literaturą, dzięki czemu więcej mądrych ludzi spędzało popołudnia czytając. Z początku krople delikatnie opadały na ulice, lecz z czasem stały się jedną wielką ulewą, tworząc przy tym donośny szum niczym w lasach równikowych. Ludziom, którzy akurat teraz nieszczęśliwie znajdowali się poza domem można było tylko współczuć. Ich parasole dawały prawie tyle co nic, uginając się pod wpływem silnego wiatru. Drzewa niebezpiecznie chwiały się, a gdzie nie gdzie można było nawet słyszeć dalekie grzmoty. Ludzie zaczęli biec, by tylko jak najszybciej schować się w najbliższym miejscu. Połowa miasta wybrała przyuliczne kafejki, przy okazji w duchu dziękując za tak cudowny pomysł. Wydawało się, że zaraz po powrocie do domów gotowi są postawić w swoich domach zdjęcia i figurki założycieli i właścicieli zarówno. Co było zarazem cholernie zabawne. Kim Jongin, który deszczu się nie bał, a wręcz przeciwnie, stał przez dłuższy czas na balkonie spokojnie paląc mentolowego papierosa. Ubrany w luźny kremowy sweter i ulubione dżinsy opierał się o ścianę i wpatrywał się w gęsty deszcz pod osłoną balkonowego dachu. Coraz odkręcił głowę w bok, pozwalając dymowi ulecieć. Skrzyżował nogi, przy czym oparł jedno z ramion o własne biodro i odchylił głowę do tyłu rozkoszując się nieco chłodniejszym powietrzem. Tutejsze wydawało się ostatnio duszne i zbyt ciepłe, jak na osobę, która niezbyt zadowalała się duchotą i gorącem. Może właśnie dlatego nie marzyło mu się, by lato nadeszło szybciej. Zrobi to i tak, prędzej czy później. Niedopałek utonął w ostatnich kilku łykach kawy na dnie kubka, który stał na parapecie. Jongin wypuścił ostatnią gęstą chmurę dymu, po czym przez uchylone drzwi balkonu powrócił do pokoju, w którym nadal jeszcze spał zmarnowany Sehun. Wyglądał teraz jak siedem, a może i osiem nieszczęść, ale Kai jedynie uśmiechnął się z politowaniem i nikłą czułością, widząc jak jedno ramię blondyna zwisa bezsilnie poza łóżko, zaś na drugim opiera swą ciężką głowę i wydaje z siebie bliżej nieokreślone dźwięki, które na dobrą sprawę przypominały chrapanie, jednak wsłuchując się w nie dłużej stwierdził, że to zwyczajne głośniejsze wydechy. Zapewne za sprawą bandaża, który utrudniał swobodę i komfort oddychania i uciskał płuca chłopaka. Brunet bez pośpiechu wszedł do drugiego pokoju, gdzie znajdowało się play station oraz wszystkie gry, jakie zdążył nabyć w swoim któtkim kawalerskim życiu. Chwycił dwa pady oraz płytę z grą, w którą ostatnio oboje grali namiętnie aż do późnych wieczorów. Zmieścił wszystko w jednej dłoni, bowiem drugą podniósł talerz pełen ciastek. Jedno od razu wylądowało w jego jamie ustnej i stamtąd już nigdy nie powróciło. Oblizał tylko łakomie wargi biorąc z biurka czarny laptop i ułożył go na łóżku, razem z padami i grą. Ukucnął przy Sehunie, wpatrując się w niego z nieco zmarszczonym czołem. Na bladej szyi Koreańczyka połyskiwał delikatny wisiorek z medalikiem, który podarował mu Luhan. Po liście nie było śladu, zatem musiał go gdzieś dobrze ukryć. W takim miejscu, które jest znane tylko jemu. W końcu gdy rozbolały go nogi usiadł luzacko na panelach i uniósł dłoń do twarzy Sehuna, po czym złapał za jego nos dwoma palcami po to by lekko go ścisnąć i utrudnić mu oddychanie tą właśnie drogą. Niemy śmiech wstąpił na jego twarz, kiedy z satysfakcją stwierdził, że jego niecny plan przynosi rezultaty. Po chwili zabrał dłoń bojąc się, że go jeszcze zadusi. Zaśmiał się słabo i usiadł na brzegu łóżka wpatrując się w mężczyznę, który ospale założył sobie ramię na głowę. Jongin potargał jego długie włosy słysząc głębokie, niezadowolone mruknięcie.
- Wstawaj, młody. - wydał komendę, lecz i tym razem spotkał się z brakiem reakcji. Usiadł więc na nim okrakiem, lecz jednak zrobił to delikatnie, nie chcąc biedaka jeszcze bardziej złamać. - Co jest, no...- odgarnął z oczu gęstą grzywkę, po czym nieudolnie starając się podnieść poczuł na sobie zbyt duży ciężar, więc ponownie oparł na materac z ciężkim stęknięciem. - Jak mam kurwa wstać, jak taka kreatura siedzi mi na dupie? - zaśmiał się równo z Jonginem, zaś ten wreszcie wstał z blondyna i otworzył laptopa, wkładając do napędu płytę. - Jeśli Sehun nie może przyjść do gry, to gra przyjdzie do Sehuna. - uśmiechnął się nonszalancko, po czym podał blondynowi jeden z padów. Sehun zareagował na to nieodgadnionym wyrazem twarzy, lecz nie zaprotestował, a nawet i się ucieszył. - Co to za święto? - mruknął ochryple jeszcze zaspany, po czym wypełzł spod kołdry i usiadł po turecku biorąc od przyjaciela urządzenie. - Żadne święto, po prostu dostarczam Ci rozrywki tak, żebyś nie musiał wstawać z łóżka. Ale dopiero jak mnie ograsz dostaniesz śniadanie. - lekko dźgnął go w ramię, a Sehun wygiął dolną wargę w niezadowoleniu. - A na razie zadowól się piernikiem. - wziął jeden z nich, po czym wpakował go do ust Sehuna, od razu powracając do uruchamiania gry. Usiadł po turecku i podłączył oba pady z mistrzowskimi umiejętnościami. - Podaj mi fajki.. - wymamrotał młodszy przecierając twarz dłońmi. - Co? - równie niewyraźnie, jak i z pełnymi ustami dopytywał się brunet. - Fajki mi podaj. - przeciągnął się Sehun i ziewnął. Jongin wstał na chwilę i podszedł do biurka, by spełnić prośbę Oh, tym samym zwijając z blatu paczkę papierosów razem z zapalniczką, które zaraz rzucił mu pod nos na pościel. Sehun bezwiednie wyjął papierosa wpatrując się w stosy pudeł, jakie przywiózł Kai z jego domu. Odpalił końcówkę, po czym zaciągnął się dymem, odkładając paczkę na stolik nocny. Jego ramiona i nagi tors osłonięty jedynie bandażem pokryły się nikłym dreszczem. - No to jedziemy. - zakomunikował Jongin, po czym ułożył laptop naprzeciwko nich, lokując się obok Huna na łóżku. Co jakiś czas w trakcie gry Sehun spoglądał z nadzieją na szybkę swojego telefonu, czekając na połączenie, lub choćby wiadomość. Nie rozmawiali od tamtego poranka, a sam Oh nie wiedział, czy też powinien odebrać to jako potrzebę do chwilowego odizolowania się od wszystkich przez Lu, czy też powinien odpowiedzieć. Nie był pewien, a może i wolał uszanować to, co było zawarte w liście. Pomimo tego głęboko wierzył, że ta rozłąka nie będzie trwała długo i już niebawem znów będzie mógł go zobaczyć. Ba, pragnął tego najbardziej.
Tej nocy Luhan nie zmrużył oka ani na moment. Z samego rana razem z ojcem udał się do szpitala, gdzie przebywała jego mama. Cholernie nie znosił tego miejsca. Wszystko było tak obce, odległe i nieprzyjazne. Widok, zapach i chorzy ludzie przemierzający korytarze nie były niczym pozytywnym, ani też sprzyjającym. Od czasu, kiedy zaczął się tu pojawiać coraz to częściej, zaczynał nienawidzić szpitali jeszcze bardziej. Nie było to już tylko lękiem przed tym miejscem i lekarzami, ale uraz i odraza. Smutek połączony z żalem. Za dużo wspomnień. Nie był to ten sam szpital, do którego został przyjęty wcześniej Sehun i całe szczęście, że nie był. W przeciwnym razie Luhan musiałby rozważyć przyjazd tutaj dwa razy, zanim podjąłby decyzję. Nie chciałby już nigdy więcej widzieć Sehuna w takim stanie. Ani Sehuna, ani nikogo. Był zbyt dobrą duszą, by móc patrzeć na cierpienie innych. Właśnie dlatego w jego małym sercu działo się teraz tak wiele. Przyjęta zostanie dziś pierwsza chemia. Minie kilka dni, zanim ich trójka dowie się o tym, czy są jakiekolwiek postępy. Czy organizm się broni i czy wszystko dobrze się przyjmuje. Tylko takiej odpowiedzi oczekiwał. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłoby być źle. Był człowiekiem wielkiej nadziei, lecz zarazem był strasznie niepewny i zlękniony. Nie wiedział, co też ma czuć i jak reagować. Starał się żyć normalnie, jak dotychczas, kiedy wszystko było w porządku. By dalej mógł planować naukę, grać mecze, spędzać czas z Sehunem. Nie chciał okazywać swej słabości i łez, dlatego więc postanowił zniknąć na te kilka dni. Wiedząc, że go zrani i wiedząc, że oboje będą cierpieć. Powinni być teraz razem, jednak sprawy nie były tak proste. Wszystko się skomplikowało. - Państwo Xi? - odezwał się donośnie jeden z lekarzy otwierając drzwi swojego gabinetu. Luhan wyrwany z zamyśleń otworzył szeroko oczy i spojrzał prosto na wysokiego, na pierwszy rzut oka młodego mężczyznę. - Zapraszam. - skinął ramieniem, skłaniając ich dwoje do wejścia. Lu ukłonił się tylko nieśmiało, po czym zajął miejsce na jednym z zielonych krzeseł, takich samych, jakie były w poczekalni. Intensywny zapach leków uderzył jego nozdrza, aż robiło mu się słabo. Choć i tak nie spał, ani też nie zjadł nawet śniadania. Zaciągnął przydługie rękawy bluzy i wbił palce w krzesło, tępo wpatrując się w stos kart na biurku lekarza. Jego zmęczone, błyszczące oczy otwierały się i zamykały sennie, jakby w każdej chwili mógł odpłynąć. Poczuł po chwili silną dłoń ojca na swym barku, który uśmiechnął się do niego porozumiewawczo, z cieniem otuchy. Jednak to nie skłoniło Luhana do uśmiechu. Lekarz złożył swe dłonie i oparł je o biurko, jednocześnie zajmując miejsce za nim i spojrzał na dwójkę smutnych twarzy. - Wiem, że to jest dla państwa wyjątkowo trudny okres. Naprawdę rozumiem, ponieważ od lat zajmuję się takimi przypadkami. Pomimo tego proszę mi wierzyć, że nie jest mi łatwo rozmawiać z bliskimi, z państwem również... I domyślam się, że to nie jest łatwe również dla państwa. Jednak jestem lekarzem i muszę wykonywać swoje obowiązki. Będę Was informował o wszystkim na bieżąco. Na razie proszę się nie załamywać.- uśmiechnął się jakby chciał swym podejściem zmienić cokolwiek. Luhan odwrócił wzrok i zagryzł dolną wargę, starając się pohamować łzy, jakie zaczęły zbierać się w jego kącikach. Westchnął niemo, zaciskając wargi w cienką linię. Uniósł w końcu ramię i rękawem otarł dyskretnie mokry policzek. Tak bardzo żałował, że teraz nie ma przy nim Sehuna, który ogarnąłby go swymi ramionami i nie pozwolił, by był z tymi emocjami sam. By płakał. Słuchając tego, co jeszcze ma do powiedzenia lekarz, wlepił wzrok w przypadkowy punkt przed sobą, ściskając w palcach rękaw swojej za dużej bluzy. - Dzisiaj podana zostanie pierwsza chemia. Mam pański telefon, więc w razie takiej potrzeby jak najwcześniej pana o wszystkim powiadomię. - kierował słowa do ojca, chyba nie mając serca teraz w jakikolwiek sposób mówić do Xiaolu. Pewnie było mu go żal. Ale co też on mógł go obchodzić. Pewnie codziennie ogląda dziesiątki takich zapłakanych dzieciaków. - Tak jest, dziękuję. - mruknął pan Xi skinąwszy głową. Ułożył ramię na plecach Lu wspierająco, ale on wydawał się teraz nie odczuwać zupełnie bodźców zewnętrznych. Apatia ogarnęła jego drobne ciało i umysł. Nie mógł sobie sam poradzić z tak wielką dawką emocji naraz. Słysząc dalszy ciąg rozmowy swego ojca z doktorem czuł, że już dużej tego nie wytrzyma. Nie chciał już słuchać tych wszystkich pojęć, zdań, słów, które kojarzyły mu się jedynie ze śmiercią. Wiedział, że nic nie jest jeszcze przesądzone, ale wiedział też, że lekarze zwyczajnie mają obowiązek wprowadzania ludzi w naiwny błąd, którym będą się karmić, zanim przyjdzie koniec. Pociągnął nosem, po czym wytarł mokrą twarz drugim rękawem i gwałtownie otrząsnął się. - Przepraszam, mógłbym wyjść? - w pół złamanym głosem zmusił się do wypowiedzi, po czym zdecydowanie spojrzał na mężczyznę za biurkiem. Dostając pozwolenie wstał z krzesła, po czym opuścił gabinet i szybkim krokiem udał się wgłąb korytarza, zasłaniając twarz rękawem. Coraz więcej łez napływało do jego czekoladowych oczu. Szedł pospiesznie, sam nawet nie wiedząc dokąd. - Przepraszam, mógłbym zobaczyć się z mamą? - odezwał się do przypadkowej pielęgniarki zdobywając się na odwagę. Kobieta spojrzała na blondyna nieco zaskoczona jak i zdezorientowana, gdy brązowe ślepia zawiesiły wzrok na szczupłej sylwetce i pogodnej twarzy. Nie odrywając wzroku od Luhana weszła za biurko, otwierając jakiś gruby zeszyt. Luhan w oczekiwaniu ściskał coraz mocniej rękawy granatowej bluzy powstrzymując łzy. - Jak się nazywasz chłopcze?
- Xiao Luhan. - odpowiedział zaraz po tym, jak usłyszał pytanie. Wbił wzrok w podłogę bojąc się kontaktu wzrokowego. - Przykro mi kochanie, ale nie możesz. Wygląda na to, że pani Xi właśnie jest poddawana zabiegowi. - wyrecytowała prawie książkowo, gdy nie minęła nawet chwila, gdy Luhan zniknął z jej oczu i zawrócił, lecz teraz kierował się do wyjścia z budynku. Szedł jeszcze szybciej, sam nie wiedząc, co robi. Zatrzymał się jednak w samym końcu ciemnego korytarza i oparłwszy się o ścianę niebezpiecznie osunął się po niej, zakrywając twarz ramionami. Odetchnął głęboko i rozpłakał się jeszcze bardziej. Ukazał swą słabość. Łzy mnożyły się jak deszcz za oknem, a on sam już nawet nie próbował ich hamować. Oddychał coraz ciężej, zaciskając powieki i podkulając kolana pod brodę. Skulił się, jak tylko mógł, wbijając szczupłe palce w swe łydki. Cieszył się, że nikt akurat tędy nie przechodził, ani też nikt nie pytał go o to, co się stało i czy nie potrzebuje pomocy, z racji, iż znajdował się w szpitalu. Zamknął zmęczone oczy, choć na chwilę starając się opanować ciężki, urywany oddech. - Hej, wszystko w porządku...? - usłyszał ciepły głos dochodzący z naprzeciwka, przez co gwałtownie otworzył oczy i skierował wystraszone spojrzenie na smukłą, męską sylwetkę. Zamrugał kilkakrotnie, po czym wytarł mokry nos i otworzył niepewnie wagi, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć.