Rozdział 13




Poranek przyszedł niespodziewanie, wraz z pierwszym świadomym oddechem. Ze wspomnieniem szczęścia, oraz świadomością, jak szybko i łatwo można to szczęście stracić. W jednej sekundzie. Powtarzał w swojej głowie słowa otuchy jak mantrę, w którą udawał, że chce uwierzyć. Lato nieubłaganie zbliżało się ku końcowi, by ustąpić miejsca złotej i czerwonej jesieni, która nie miała wcale przynieść niczego dobrego. Każda sekunda była coraz cięższa i osadzała się na sercu, które jeszcze tak wiele musiało udźwignąć, by w końcu mogło stać się ciężkie, jak żelazo. Każdy dzień wyglądał inaczej, robił się ponury. Coraz częściej brakowało promieni pomiędzy żaluzjami, które do tej pory codziennie witały się z jego policzkiem. Chłodny wiatr przybywał znikąd, nie dając żadnej zapowiedzi. Coraz częściej padał deszcz, który w szybie zlewał się ze łzami Luhana, które zdawały się nawet nie kończyć i lecieć nieprzerwanie. Potrzeba przebywania samemu stale mieszała się z jeszcze większą potrzebą odczuwania obecności drugiej osoby. Czyjegoś szmeru, oddechu, dotyku. Odczuwania czegokolwiek, co było żywe. Ściskając w dłoniach niewielką kopertę, zamknął oczy, czując chłodny powiew wiatru na jego równie zimnych od łez policzkach. Odchylił lekko głowę do tyłu, wypuszczając ciężki oddech spomiędzy swoich warg, który odbił się echem i potroił w jego wyobraźni. Już nieco poblakła papeteria w różowe płatki kwiatów wiśni, zapisania starannym pismem delikatnych dłoni jego mamy drżała w jego palcach, gdy powtarzał zdania w myślach, starając się powstrzymać łzy, które tworzyły ścieżkę od wierzchołków rzęs, po sam koniec długiej, mlecznej szyi. Odetchnął głęboko kolejny raz, pociągnął nosem i załkał cicho, zakrywając usta dłonią i kuląc się jeszcze bardziej, przestraszony własnym płaczem i swoją bezsilnością, podciągnął nogi pod samą brodę, zaciskając palce na swej łydce i mnąc list w dłoni, nie panował już na własnym, głośnym płaczem. Nie było nawet jeszcze szóstej rano, gdy Luhan bezszelestnie opuścił namiot, by po raz kolejny przeczytać list, który dostał od mamy, gdy ostatni raz był w domu i widział ją bez życia, bez blasku. Słabą, wyczerpaną. Chodź wiedział, że nie ma siły wypowiedzieć więcej, niż parę zdań, stale mówił do niej. Opowiadał o Sehunie, o planach, o tym, jaki jest szczęśliwy. O tym, jak bardzo chce, żeby wyzdrowiała. By mógł wreszcie zabrać ją nad rzekę i wspomnieć go jako małego chłopca, który spędzał każde popołudnie na starym drzewie. O wielkiej i długiej gałęzi. O tym, by przypomnieć jej, że słoik ze skarbami, które zawsze znajdywał jako mały chłopiec nadal tam jest. By jeszcze raz to wszystko z nią zobaczyć. By nigdy nie odchodziła. Ponieważ ma tylko ją. I że bardzo ją kocha. A później zasnęła. 



Zbudzony dźwiękiem deszczu dudniącego o namiot Sehun, otworzył powoli oczy i zacisnął wargi, obracając się na plecy i z nieco szerzej otwartymi oczami przypominając sobie zdarzenie tej nocy. Delikatnie zagryzł wargę i zmrużył powieki odgarniając włosy w tył, chwilę później zamykając je i odtwarzając te kilka chwil w swojej pamięci. Obrócił głowę w przeciwną stronę, z zawodem zauważając brak Luhana. Powoli przejechał ręką po pustym miejscu obok siebie, a chwilę później dotknął jego bluzy, która leżała w samym rogu. Podniósł się do siadu, po czym w jednej chwili tego pożałował, czując okropny ból głowy i suchość w ustach, co zwiastował zapewne okropny kac po wczorajszych rozbojach przy ognisku. Przeczesał swoje potargane włosy leniwie, chwilę później już śmiejąc się bezgłośnie, na widok Baekhyuna, który spał z pół otwartymi ustami na kolanach Jongina, oddychając głośno i ciężko. Jongin zaś z poduszką na twarzy, krzyżował na niej przedramiona, przez co zaczął się zastanawiać, czy chłopak w ogóle może oddychać. Położył się na brzuchu i dyskretnie odsunął poduszkę, wraz z imieniem chłopaka na ustach, by go przebudzić. Nie widząc żadnych rezultatów, dźgnął go mocno palcem w żebra, na co ten przekręcił się tylko na bok, tym samym dusząc Baekyuna własnymi łydkami, czym się jednak chyba nie przejął. Baekhyun tym bardziej, ponieważ wcale nie zmienił swojej pozycji, jedynie wydał z siebie bardzo dziwny, charczący dźwięk, który tak rozbawił Sehuna, że zaśmiał się na głos. To okazało się być najlepszą pobudką dla bruneta.
- Co rżysz baranie... - wymamrotał Kai, nadymając policzki i bezwiednie unosząc ramiona do góry nad swą głowę, gdzie ułożył je w jeszcze dziwniejszej pozycji, niż przed chwilą. Gdy Sehun zaczął się już dławić własnym śmiechem, zatkał usta dłonią, jednak po chwili milknąc, gdyż znów usłyszał pijane mamrotanie Kaia.
- Śniło mi się, że ktoś się... no... ten tego w namiocie... - wymruczał, po czym przekręcił się na plecy i znów zasłonił twarz rękami, do tego szeroko ziewając. Sehun jednak przestał się śmiać i nieco spoważniał, kolejny raz odgarniając włosy i ogarniając wzrokiem teren wokół siebie, w ostatniej chwili odkopując swoje bokserki, których nie miał na sobie, pod koc. Odchrząknął znacząco, po czym położył się na boku, przykrywając tym samym kocem po szyję, wbijając wzrok w Jongina, starając się utrzymać ich kontakt wzrokowy przez dłużej, niż kilka sekund. Jednak z czasem, gdy mina bruneta zaczęła robić się naprawdę poważna, a później totalnie zwątpiona, chłopak sam zaczął zachodzić się śmiechem, zasłaniając usta obiema dłońmi, gdy jego oczy wyglądały jak półksiężyce.
- Nie zrobiliście tego. - powiedział, po czym znowu się zaśmiał, nie wierząc, że tej nocy będąc pijany, on i Baekhyun byli świadkami tak intymnej sceny jego przyjaciela.
- No zamknij się, byliśmy pijani. - kopnął go mocno, przez co zbudził również drugiego królewicza, który wyłożył się tylko wygodniej na kolanach Jongina, co zdawało mu się w ogóle nie przeszkadzać. 
- Jezu, daj już spokój... - paląc się ze wstydu Oh próbował uspokoić rozbawionego w najlepsze przyjaciela - debila. W końcu postanawiając go zignorować, położył się na boku, tyłem do niego, co chwilę słysząc śmiech, który nawracał. Wywrócił oczami, zakrywając się cały kocem, jednak Jongin nie mając zamiaru przestać, jak na złość zaczął wypominać wszystko, co słyszał, przez co Sehun jeszcze bardziej się gotował, czując, że jego policzki za chwilę zamienią się w dwa dorodne pomidory.
- Ulżyło Ci? - gdy wreszcie skończył, blondyn skwitował tylko, krótko zerkając na niego, i w ostatniej chwili rzucając mu zaczepną odpowiedź.
- Sam masz rozpięty rozporek i śpisz z głową Baekhyuna w kroczu, więc równie dobrze mogę sobie pomyśleć co tylko mi się podoba. - oblizał wargi i spojrzał na Jongina z wrednym uśmieszkiem, widząc, jak ten próbuje wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.
Sehun z zadowoleniem obserwował, jak skutecznie zdjął szyderczy uśmiech z ust Jongina swoimi słowami, w które rzecz jasna wątpił, jednak nie omieszkał nie skorzystać z sytuacji, która pozwalała mu na odegranie się. 
- Aigoo~ - burknął Kim, chwytając pierwszą lepszą poduszkę, jaką miał pod ręką, uderzając nią Sehuna w głowę, jednak młodszy w porę obronił się rękami. Chwilę później, gdy obojgu zbrakło już komentarzy, rzucili sobie jedynie wymowne spojrzenia, po czym równocześnie opadli na plecy, z ciężkimi wydechami bezradności, wlepiając wzrok w sufit.


Dźwięk otwieranych drzwi w holu zmusił Luhana do chwilowego uciszenia płaczu, przez co podniósł swój wzrok ponad kolana, odruchowo wstając i chowając list pod poduszką, na jego miejsce, pospiesznie osuszając swoje policzki z łez rękawem. Wstał z podłogi, siadając powoli na samym brzegu łóżka, zagryzając powoli spierzchniętą od płaczu wargę, zaciągając rękawy na swoje nadgarstki, nasłuchując czyjegoś głosu, miał nadzieję - należącego do Sehuna. Nie słysząc zupełnie niczego przez bardzo długą chwilę, zaczął wpatrywać się we własne palce, jak zaciskały się coraz mocniej, do pobielałych knykci, a obraz na nowo zaczął się rozmazywać. Zamknął oczy, czując jak spod jego powiek ponownie wypływają ciepłe łzy, przed którymi nie miał siły się już bronić. Nie musiał. Tak samo, jak nie musiał udawać przed samym sobą, że jest silny i wytrzyma to wszystko, co było teraz dla niego koszmarem. 
Kolejny raz, wraz z powiekami zamknął wszystkie drzwi prowadzące do jego umysłu. Fala łez wypłynęła z nich, jak fala lęku w jego ciele, która wydawała się docierać w każdy najmniejszy zakamarek jego ciała. Powoli, patrząc na swe odbicie w lustrze, sięgnął do kieszeni bluzy drżącymi palcami, zaciskając je na małej fiolce, którą wyjął, ostrożnie odchylając jej wieko. Schował w dłoni dwie niewielkie tabletki, wpatrując się w nie długo, jakby walczył sam ze sobą i bił się z myślami, zupełnie nie wiedząc, co robi. 
Wreszcie, gdy już prawie stracił władzę w palcach, ponownie otworzył dłoń, nie widząc nic poza rozmazanym konturem dwóch małych tabletek i zarysem swych łez. Czyjeś szybkie kroki wytrąciły go z letargu. Upuścił fiolkę z lekami, które z hukiem rozsypały się po podłodze, a Luhan w pospiechu uklęknął na podłodze, zgarniając je wszystkie z osobna w strachu, że za chwilę ktoś go tutaj zobaczy. Nie przeżyłby tego. 
- Luhan? - głos Sehuna nie brzmiał jak pytanie. Brzmiał, jak stwierdzenie obrazu, którego tak bardzo się wystraszył. Który go zszokował i sprawił, że nie miał pojęcia, o czym właśnie pomyślał. Wbił w niego wzrok, swe wielkie, ciemne źrenice, nie mogąc spuścić z niego wzroku. 
- Luhan, co Ty robisz? - podszedł do niego szybko, chwytając go za ramiona i chwytając jego twarz, próbował na niego spojrzeć, gdy Han panicznie szybko zgarniał białe tabletki do fiolki, którą po chwili ukrył w swojej kieszonce, nie mając pojęcia co ma zrobić. Miał tylko nadzieję, że Sehun nie zdążył niczego zauważyć. Co jednak było bardzo głupią nadzieją. Nie miał odwagi spojrzeć na niego, ani też się odezwać. Jego usta opuścił przerażony wydech. Wstał szybko z podłogi i jeszcze szybciej wybiegł z pokoju po schodach, gubiąc po drodze całą zawartość przezroczystego pudełeczka, które ukrywał w kieszeni, gdy zaczepił bluzą o klamkę drzwi sypialni. Dźwięk rozsypanych pastylek odbił się echem od drewnianych schodów, po których Luhan zbiegał na dół. Tabletka, po tabletce, dzieliła los poprzednich, które bezlitośnie spadały w dół, odbijając się od drewna. Miał to już gdzieś. Nie mógł się przecież oszukiwać, że on niczego nie zobaczył. Łzy zaćmiły całą jego widoczność, próba uspokojenia płaczu była niczym. Będąc już na dole słyszał, jak Sehun zbiegał po schodach za nim, wołając go nieustannie, nie mogąc go dogonić. Lu dopadł do drzwi prowadzących na dwór, a gdy już chciał je otworzyć, spotkał się z dość dużym oporem i krzykiem Jongina. Uderzył go drzwiami, gdy próbował dostać się do domu. Ich wzrok spotkał się na kilka sekund, jednak Luhan nie miał odwagi nic powiedzieć. Jego wargi drżały, a oczy zatrzymały się na przestraszonej twarzy Kaia. 
- Prze..praszam... - zakrywając oczy rękawem bluzy biegł, wycierając swoje łzy, przez które kompletnie nie potrafił dostrzec nawet drogi, jaką podążał. Krzyki Sehuna rozmywały się z jego płaczem, który coraz bardziej przemieniał się w rozpacz. 
Gdy Sehun dotarł do holu, Jongin już bez słów wbił w niego swoje spojrzenie proszące się o natychmiastowe wytłumaczenie sytuacji i złość w jednym. Chwycił Sehuna mocno za ramię gwałtownie odwracając go w swoją stronę, na co blondyn mało się nie przewrócił.
- Co mu zrobiłeś?! - przerażony wlepił w niego oczy, błądząc wzrokiem po jego twarzy, gdy oboje sami zaczęli gubić się w tej sytuacji. Sehun w walce ze śledzeniem Luhana wzrokiem a próbie zrozumienia o co chodzi Jonginowi, rozchylił usta i odgarnął włosy do góry, zatrzymując ramię nad głową.
- Co Ty pieprzysz, Kai? Nie wiem co się kurwa dzieje, był na górze z jakimiś lekami, nie wiem co mu odbiło! - odepchnął jego rękę, wybiegając z domu i panicznie biegając wokół ogrodu, stale go wołał, jednak gdy z upływem czasu nie odpowiadał, zaczął kląć, nie hamując się ani trochę. W oddali słyszał tylko krzyk bruneta, wypowiadający imię Luhana. Im bardziej głos Jongina brzmiał przerażenie, tym bardziej Sehun wpadał w atak paniki. Luhana nigdzie nie było.


Nie. Nie kolejny raz, nie może na to pozwolić. I nie pozwoli. 




Poczuł pod powiekami zbierające się łzy strachu. Z każdą sekundą był na siebie wściekły coraz bardziej, a brak chłopaka pogrążął go w tym jeszcze bardziej. Nie wiedział, ile tabletek połknął, ani gdzie pobiegł. Nie wiedział nawet gdzie do cholery jest. Minęły już dwie godziny, po których Sehun stał się bledszy od ściany, i gdyby nie Jongin, nie potrafiłby ustać w miejscu. 
- Sehun, uspokój się, błagam... - trzymał go za ramię kurczowo, gdy blondyn opierał się  o ścianę, stojąc przodem do niej i przykładając do niej czoło. Zaciskał pięści najmocniej jak umiał, i teraz płakał już tak rozpaczliwie, że brunet zwyczajnie sam nie wytrzymał i przykucnął pod murem domu, podtrzymując się ręką ziemi. Zacisnął zęby i spuścił głowę do dołu, widząc jak jego własne łzy kapały na jego przedramię. 
- Sehun... słyszysz...? - próbował uspokoić samego siebie, w końcu nie wytrzymując i wstając, zacisnął nerwowo palce i stanął obok niego, podnosząc jego twarz do góry, widząc jedynie podpuchnięte czerwone oczy.
- Jest cały i zdrowy, rozumiesz? Nic mu nie jest. Przestań się mazgaić. - powiedział głośniej, wycierając rękawem mokry policzek Sehuna.
- Zostaw. - odsunął głowę od przyjaciela, siadając pod ścianą, z głową zwieszoną do dołu, dzięki czemu nie musiał patrzeć na otaczającą go rzeczywistość, w której w tej chwili nie było Luhana. 
- Gdzie on do cholery jest... - powiedział prawie niesłyszalnie, zakładając ramię na kark, w który boleśnie wbił swe paznokcie.
- Jesteś pewien, że byliśmy już wszędzie? Na pewno nie znasz żadnego miejsca, w którym mógłby chcieć być sam? Kurwa, Sehun.
Zamiast odpowiedzi usłyszał z jego ust urwany oddech bezradności.





Dwie godziny ciągnęły się, jakby były to lata. Nawet tyle czasu nie wystarczyło Luhanowi, by opanować swój płacz, na który już teraz nie miał siły. Łzy nadal płynęły, jednak mógł on tylko z trudem oddychać w cichym, niesłyszalnym szlochu. Nigdy w życiu nie czuł się tak samotny, jak teraz, nigdy nie drżał bardziej, niż w tych chwilach. Nigdy też nie czuł takiego strachu, jakim był strach o stratę. Osoby, która dała mu wszystko. Z trudem uniósł głowę wbijając spojrzenie w słońce, które chyliło się ku zachodowi, a na zewnątrz robiło się już chłodno. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele strachu wprowadził. Jednak coś sprawiało, że nie potrafił pokonać własnego strachu przed reakcją Sehuna, choć wiedział, że to on będzie martwił się najbardziej. I bał, tak cholernie jak nigdy. Nie potrafił sam przed sobą przyznać, dlaczego to zrobił. Oraz dlaczego uciekł, zamiast stworzyć sprawy najprostszymi. W jego ramionach. Pokazać swoją prawdziwość. I swoje słabości, które wypierały wszystkie inne uczucia. Ale przecież właśnie tym była prawdziwość. 

Czuł, jakby serce za chwilę miało wyskoczyć mu z piersi. Słyszał zza drzwi głos Sehuna, jakiego jeszcze nigdy takim nie słyszał. W jednej chwili łzy znów napłynęły do jego oczu, przez co zacisnął powieki, słuchając każdego słowa, za słowem, które jednak łamały się w pół. Powoli chwycił palcami drabinkę, zaczynając pokonywać jej stopnie, aż w końcu znalazł się na balkonie, tuż przy ich sypialni. Przełożył nogę przez białą balustradę, znajdując się na piętrze. Patrzył na chłopaka przez szybę, tak jakby chciał, by go zauważył, a jednocześnie pragnął by go tu nie znalazł. Nie miał jeszcze odwagi pokazać mu się po tym, co Sehun zobaczył. Bał się tak cholernie, że mu nie wybaczy. Że będzie tak zły i wściekły. Jak nigdy. Bał się go takiego zobaczyć. Nie znał go od tej strony, której - miał nadzieję, że nie posiadał. Jak jego ojciec. 
Sehun opierał się o łóżko plecami, siedząc na podłodze. Wyglądał, jakby zasnął właśnie w tej pozycji, ponieważ już od dłuższego czasu nawet się nie poruszył. Drzwi były uchylone, zatem wejście przez nie bezszelestnie nie sprawiło Luhanowi problemu. Jego serce biło jeszcze mocniej, niż przed chwilą. Stał tuż przed nim, ściskając krawędź swoich spodni palcami. Otworzył usta, jednak imię mężczyzny nie chciało z nich wyjść tym razem. Wypowiedział je niemo, póki nie spróbował kolejny raz po kilku sekundach. Zamknął oczy i otworzył je szybko, jakby chcąc otrzeźwieć. 
- Se...-hun....