Rozdział 6





Teraźniejszość składała się z nieodgadnionych myśli, niepewnych gestów, poszarzałych spojrzeń. Oczy błądzące po czterech kątach schronienia zwanego domem karmiły się nadzieją, której szukały w obcych oczach. Ciała zamieniały się w sunące bezsilnie materie, wykonujące coś na kształt ruchów. Każdy dzień był zagadką. Mógł przynieść coś pozytywnego, lub coś, co byłoby całkowitą przeciwnością tego, co daje siłę na przetrwanie następnego dnia. Stąpali tak, jakby każdy krok miał sprawić, że załamie się pod nimi ziemia. Nawet głos wydawał się być niepewny na tyle, że stawał się półszeptem. Przezorność znalazła swój kąt w każdym zachowaniu, każdej decyzji, każdym oddechu. To niewiarygodne, jak emocje i odczucia można dzielić na pół z drugą osobą. Jak staje się to czymś wspólnym. Czymś co scala. Czymś, co dzieli. Czym jest jednak pojęcie "wspólny"? Jeśli coś z kim dzielisz, jesteś za to odpowiedzialny. Nie tylko za bycie częścią czyjegoś życiorysu i historii, ale przede wszystkim za to, co w niego wnosisz. Za to, jak wraz z odwzajemnieniem emocji i uczuć stajesz się czyjąś nadzieją. Stajesz się czyjąś emocją. Tą pozytywną, czy też tą, która budzi złość. Wyobraź sobie, jak ważny dla kogoś jesteś, budząc to w drugiej osobie. Bo kiedy będąc blisko sprawiasz, że ktoś potrafi się uśmiechnąć nawet w najbardziej szary, deszczowy dzień, to Ty stajesz się tym życiorysem.
Ostatnie wydarzenia odbiły wyraźnie swój ślad na zachowaniu Luhana, Sehuna i Jongina. Nie byli na to gotowi. Luhan nie był na to gotowy. Był tak delikatny i wrażliwy. Jeszcze kilka tygodni temu wszystko wydawało się być idealne, niczym wyjęte z bajki. Porwanie Luhana, a później tak dotkliwe pobicie Sehuna przeraziło wszystkich śmiertelnie poważnie. Fakt, że po powrocie ze szpitala wyglądał naprawdę źle. Te wszystkie opatrunki, szwy, rozcięte wargi i zasiniałe oczy. Sehun nie wiedział już, które należały do jego oprawcy, a które do własnego ojca. Był bity już tyle razy, że ciosy o życie Luhana był w stanie przyjąć z największą godnością i dumą. Zrobiłby dla niego wszystko, nieważne z jaką skalą bólu. W tym samym czasie wiadomość o ciężkiej chorobie pani Xi. Wszystko to przypięczętowała konieczność podjęcia decyzji o dalszym życiu każdego z nich. Jongin zaraz po wakacjach zamierzał przeprowadzić się do Busan, tam znaleźć pracę, zacząć studnia. Wypowiadał się o tym zdecydowanie i szczerze, nie chcąc oznajmiać niczego w ostatniej chwili. Nie znosił niespodzianek, gdyż te nie zawsze były przyjemne. Ani Sehunowi, ani nikomu innemu. Był typem osoby, która planuje wszystko o wiele wcześniej i działa tak, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. By całkowicie zrealizować każdy z punktów, jaki powstał w jego głowie. By nie rozczarować samego siebie. On i Sehun byli do siebie bardzo podobni. Nigdy nie dopuszczali myśli związania się z kimś przypadkowym. Wiązania się z kimś tylko dlatego, by nie być samemu, nie będąc nawet szczęśliwym. Oboje byli romantykami, zaś po Kim można było się tego bardziej spodziewać. Sehun zawsze był skryty, sprawiał wrażenie niedostępnego. Bardzo zamkniętego i nieosiąganlego. Zawsze potrafił sobie poradzić sam, bez niczyjej pomocy. Będąc w jakimś miejscu, jednocześnie znajdował się gdzie indziej. Błądził ciałem i duszą z osobna, szukając miejsca, które będzie tym właściwym. Był buntownikiem, który czasami nie zachowywał się na swoje lata. Jongin zaś zawsze starał się być dorosły i poważny. Czasami aż niemożliwie przesadnie. To były momenty, w których pouczał Sehuna, jednocześnie chcąc być dla niego jak starszy brat, który przeżył więcej, niż niejeden starszy człowiek. Mieszkanie Kaia stało się miejscem, gdzie spędzali prawie każdy dzień i wieczór. te chwile były naturalne. Obecność każdego z nich sprawiała, że nie byli tak słabi. Mieli nadzieję na to, że drugi nie pozwoli mu się załamać. Wspierali się nawzajem. Lecz największym szczęściem dla Sehuna było to, że był teraz blisko Luhana. Jego ramiona były dla niego azylem, ucieczką przez rzeczywistością, która zwłaszcza teraz była tak bezlitosna. To, że mógł go przytulić, gdy był smutny. Ocierać jego łzy, gdy płakał. Pozwalać mu zasypiać we własnych ramionach, gdy był słaby. Czuwać nad nim, pilnując, by nie stała mu się żadna krzywda. Tak naprawdę pragnął tylko tego. Ignorował ból, jaki odczuwał, wraz z dziesiątkami innych emocji. On sam stał się dla siebie mniej ważny. Był gotów całkowicie oddać się tej małej, bezbronnej istocie, jaką był dla niego Lulu.



Kolejny poranek nie był już taki sam, jak poprzedni. Miejsce obok niego było puste i zimne. Obce. Z trudem uniósł powieki, dostrzegając, jak ciemno jest w pokoju, pomimo pory dnia. Zegar stojący na komodzie wskazywał ósmą rano. Sehun na moment znów zamknął powieki i w tym momencie poczuł dziwny smutek ogarniający jego ciało. Smutek i zawód. Rozczarowanie. Chciał się poruszyć, z trudem oddychając. Poczuł znany mu dobrze uścisk bandaża wokół żeber. Zacisnął boleśnie powieki i podpierając się drżącą dłonią usiadł na łóżku z głośnym stęknięciem. Całe jego ciało bolało niemiłosiernie. Obite łopatki, brzuch, a głowa pulsowała, jakby miała wybuchnąć. Choć czuł się śpiący, cierpiał na bezsenność. A to, że zasnął tej nocy było spowodowane bólem i zmęczeniem, co jednocześnie było cudem. Złapał się za brzuch, próbując wstać, jednak jego organizm był tak osłabiony, że nie potrafił zrobić tego sam. Nieobecnym wzrokiem ogarnął szafkę, na której leżał kawałek białej papeterii. Podniósł ją i z uśmiechem, jaki powoli pojawiał się na jego ustach odczytał nakreśloną na niej starannie wiadomość. Tuż obok niej leżał drobny, srebrny naszyjnik z zawieszką, należący do Luhana.


 Dzień dobry, Sehunnie.
Przepraszam, że nie było mnie dziś rano obok Ciebie,
ale pojechałem do domu, zanim wstałeś.
Muszę być teraz z mamą.
 Wiem, że ona mnie potrzebuje, a ja nie mam już wiele czasu.
 Nie wiem, co mam robić, ale jedno wiem.
Jesteś cudowny, Sehunnie.
Opiekujesz się mną i nie pozwalasz by mi się coś stało.
Bardzo Ci za to dziękuję, Sehunnie.
Proszę, dbaj o siebie i jedz dużo, dobrze?
Odpoczywaj i nie pracuj za dużo.
Przepraszam... 

Luhan.
Ps. Kocham Cię. 


Blade dłonie Koreańczyka zaczęły drżeć, jakby wpadły w atak paniki. Kilka przezroczystych, słonych łez rozmazało atrament, a wraz z nim ostatnie słowa. "Kocham Cię". Mokra struga zmyła częściowo zawartą treść, rozprowadzając ją po dalszej części pustej kartki. Przez dłuższą chwilę wodził opuszkami po tekście, jakby chciał odnaleźć w nim jeszcze resztki Luhana. Odwrócił głowę i wbił zamglony wzrok w białą ścianę. Na niej natomiast wisiała mapa z powbijanymi w nią pinezkami, jako miejsca, w których Kim Jongin miał okazję być. Sehun nigdy nie zdążył przestudiować ich wszystkich. Opuścił głowę, tym samym wypuszczając kartkę z dłoni. Gdy tylko spotkała się z podłogą, chłopak ukrył twarz w przedramionach i zapłakał niemo. Odczuł jednocześnie wielkie szczęście, jednak owe było w sidłach załamania i smutku. Owinięte woalem niespokoju. Wiedział, że jego aniołek przeżywa wszystko jeszcze mocniej, niż on. Nie wiedział, jak on sobie z tym poradzi. Przygotowywał się na bardzo trudny czas w życiu. Ich wszystkich. W życiu Luhana, w którym on będzie tym, który utrzyma go przy życiu. Który będzie jego powodem do tego, by obudzić się następnego dnia. By pomimo tego, co się stanie, nadal był tak piękny i nadal się uśmiechał. By Sehun następnego poranka miał w pamięci ten uśmiech. I by z tym wspomnieniem trwał w każdej sekundzie kolejnego dnia. Zacisnął wargi, nie próbując nawet hamować łez. Chwycił ostrożnie delikatny naszyjnik. Obejrzał go dokładnie, a na jego ustach pojawił się słaby uśmiech. Przełknął słone łzy, po czym osunął się na podłogę, opierając plecy o komodę. Podniósł kartkę z zimnych paneli, przysunąwszy ją sobie do twarzy. Raz jeszcze omiótł spojrzeniem tekst, po czym zamknął oczy i subtelnie ucałował medalik. Jego chłód spotkał się z ciepłymi wargami, tworząc termiczny kontrast. Przycisnął dwa cenne przedmioty do swej piersi, odchylając głowię i pogrążając się we własnym umyśle. Bezwiednie ułożył dłoń na zimnej pościeli po przeciwnej stronie, przejeżdżając palcami po materiale. Na brak jakiegokolwiek śladu obecności przełknął ciężko ślinę, czując jak uporczywa gula w jego gardle robi się jeszcze większa. Zacisnął pięść na prześcieradle otwierając oczy. Ułożył bezsilne ciało na łóżku, kładąc głowę na zimnym materacu. Nadal wodził opuszkami po białej pościeli, która jeszcze pachniała Hanem. Wtulił głowę w tkaninę, pozwalając moczyć ją łzami, które nie chciały się zatrzymać.


Silnik samochodu zgasł, zaraz po tym, jak Kim wyjął kluczyk ze stacyjki. Otworzył drzwi, po chwili wysiadając. Z kieszeni dżinsowej kurtki wyjął klucz do domu Sehuna. Posiadał swój własny, dzięki czemu był bardziej spokojny. W każdej chwili, gdy poczuł zagrożenie, mógł wejść do mieszkania i ukoić niepewność, czy strach. Obiecał mu, że przy nim będzie bezpieczny i zamierzał dotrzymać słowa. Spodziewał się, że drzwi będą zamknięte, a właściciele posiadłości nieświadomi na tyle, by zarejestrować czyjeś wtargnięcie. Na dobrą sprawdę każdy mądry mógłby się tu włamać, ale przecież już prawie nie byłoby co kraść, z tego, co zostało po całkiem bogatych własnościach. Większość drogich przedmiotów została sprzedana na rzecz ciągnących się długów. Jak widać alkoholizm wyniszcza nie tylko organizmy, ale i konta bankowe. Sehun jako jedyny z rodziny zachował zimną krew i zdrowy rozsądek, przy czym potrafił sobie poradzić sam z tym problemem. Gdyby nie to, że był już pełnoletni, dawno wylądowałby w rękach opieki społecznej, a jego rodzice w więzieniu, co wcale nie było takie dalekie od prawdy. Brunet pokonał kilka schodów, po czym wsunął klucz w jego miejsce. Skrzywił się nieco, siłując z zamkiem, którego pierwszy raz nie mógł otworzyć. Nacisnął klamkę, a drzwi z łatwością otworzyły się same. Widocznie musiały być otwarte już wcześniej. Niepewnie wszedł do środka, marszcząc twarz na spotkanie z odorem, jaki tam panował. Nieumyte naczynia, puste puszki i butelki. Muchy krążące wokół resztek jedzenia wydawały swoje dziwne bzyczenie, czego nienawidził. Był bardzo poukładany i porządny, zatem to nie było dla niego najprzyjemniejsze. Z jakiegoś powodu zignorował to i wrócił do samochodu, by wziąć z niego kilka dużych pudeł, w które chciał spakować resztę rzeczy Sehuna. Ponownie wszedł do przedpokoju i zatrzasnął drzwi nogą.
- Musicie być naprawdę blisko, skoro się wprowadzasz? - gwałtownie odwrócił się na słyszany głos, pczy czym upuścił wszystko, co trzymał w swoich dłoniach z hukiem. Przestraszony zauważył przed sobą dość wysoką i masywną sylwetkę. Kontakt wzrokowy z człowiekiem nawiązał się niemal od razu, lecz oczy Jongina pokryło ogromne zdziwienie. Był trzeźwy, w dodatku nie miał przy sobie żadnego alkoholu. A jednak, coś nadal było nie tak.
- Proszę wybaczyć, chciałem tylko zabrać resztę rzeczy Sehuna - nieco zniesmaczony, lecz nadal z klasą wykonał ukłon osiemdziesięciu pięciu stopni i podniósł dwa duże pudełka.
- Gdzie ten smarkacz się wybiera, huh? - nie odpowiedział. Rzucił mu spojrzenie przez ramię, gotowy skierować się na górę. Zagryzł lekko wargę, lecz mężczyzna ponaglał.
- Wy dwaj jesteście tacy sami. Obaj nie chcecie gadać. - Kim już miał coś powiedzieć, lecz powstrzymał się w ostatnie chwili. Choć przed sekundą był w stanie powiedzieć coś ostrego i niekoniecznie grzecznego. Nie miał ochoty wchodzić z tym człowiekiem w jakąkolwiek dyskusję. Dla niego był bydlakiem i tyle. Nie zasługiwał nawet na żadne słowo Jongina.
- Nie zajmie mi to długo, za chwilę sobie pójdę, ale proszę dać mi dokończyć to, co zacząłem. - rzucił kompletnie wytrącony w równowagi jak i poirytowany zaistniałą sytuacją. Dałby wiele za to, by cofnąc czas o kilka minut i przyjechać kiedy indziej. Wchodząc do pokoju przyjaciela pierwsze, co zauważył to sterta otwartych książek na drewnianym biurku i niepościelone łóżko. Prychnął rozbawiony układając kolejno każdą książkę na dnie pudełka. Z środka niektórych wypadały małe kartki z imieniem, obok których widniały różne buźki oraz serduszka. Smiał się sam do siebie, widząc w jak wielu miejscach znajdował Luhana. Lub też to, co symbolizowało ich więź. Ich wspólne zdjęcie w ramce było teraz strasznie zakurzone. Wziął je w dłonie i przetarł, uśmiechając się kolejny raz. Ono również po chwili znalazło swoje miejsce w pudełku, podobnie jak laptop, oraz inne sprzęty elektroniczne, jakie znajdowały się w całym pokoju. Wszystkie szafki nagle zaczęły świecić pustkami, a dwa wielkie pudła zapełniały się prawie do pełna. Sam nie wiedział dlaczego odczuwał teraz swego rodzaju smutek. Być może to nie on powinien pakować teraz te wszystkie rzeczy i ubrania. Być może to nie było właściwie. Ale wtedy przypomniał sobie wszystkie siniaki, jakie widział na ciele młodego chłopaka. To od razu złamało jego niepewność, dzięki czemu nie zajęło mu to dużo czasu. Znoszenie tego wszystkiego na dół było już o wiele trudniejsze.
- Więc jak on się czuje? - słowa sparaliżowały jego umysł, gdy wracał po pozostałe rzeczy.
- Nagle to pana interesuje? - odburknął. Nie czekał na nic więcej, po prostu chciał się już stąd wynieść. - Powinien się pan wstydzić za to, co teraz powiedział. To przechodzi ludzkie pojęcie, co się tutaj dzieje. Jeżeli interesuje pana co dzieje się z Sehunem, proszę obdzwonić wszystkie szpitale w Seulu, ja nie zamierzam pisnąć ani słowa. Może trzeba było się wcześniej zainteresować synem, kiedy jeszcze chodzenie nie sprawiało mu bólu. Żal mi pana. Nie mam nic więcej do powiedzenia. Sehun będzie mieszkał ze mną. Nikt go więcej nie uderzy, a niech mi pan wierzy, że jeśli to się stanie, wyjadę dalej, gdy będzie trzeba. Ktoś to powinien Wam już dawno powiedzieć. Worki treningowe w tych waszych siłowniach zaznały mniej, niż Sehun w tej chwili. - słowa leciały jak z rękawa. Poczuł, jak ciśnienie niebezpiecznie wzrasta, a jego policzki robia się czerwone i pieką.  Już teraz nie przejmował się tym, co mówi. Jaką wagę mają słowa. Liczyło się tylko to, by powiedzieć wszystko, co uważa. Co powinien zrobić już dawno temu. Nigdy nie usłyszał odpowiedzi, zatem uznał, że był wymowny wytarczająco. Wyminął mężczyznę, który zapewne silił się na jakąkolwiek odpowiedź. Nic nie przekonałoby teraz Jongina. Był zdeterminowany jak nigdy wcześniej. Ułożył pudełka w bagażniku i zawracając, nie spojrzał nawet we wsteczne lusterko. Chciał być już opanowany, gdy wróci do domu.
Na kuchennym stole ułożył zakupy oraz dwa kubki z kawą, którą zakupił po drodze. Próbując jej uśmiechnął się w duchu. Ciemna, z dodatkiem mleka. Taka, jaką lubił. Nigdzie nie było śladu Sehuna, zatem myślał, że jeszcze śpi. Nie chciał go budzić, więc zaczął w spokoju przygotowywać śniadanie. Oh był dzisiał naprawdę słaby. Zejście schodami na dół było praktycznie niemożliwe. Nie wiedział, jakim cudem znalazł się na dole, ale gdyby nie trzymał się poręczy, bez najmniejszego cienia wątpliwości spadłby. Kim wrócił do samochodu po rzeczy przyjaciela i ułożył je w korytarzu, by móc zanieść je później na górę, a następnie pomóc układać. Wchodząc do domu z ostatnim pudełkiem omal go nie upuścił, widząc Sehuna leżącego na podłodze.
- Sehunah! - rzucił karton na podłogę wystraszony, po czym usiadł szybko przy chłopaku, który był tak blady i zimny jak ściana. Wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Jego oczy nie wykazywały żadnego kontaktu. Suche wargi i drżące, chłodne ciało. - Sehun. Sehun-ssi. - dotknął jego policzka. Mówił do niego, lecz blondyn nie miał siły nawet odpowiedzieć. Kai podniósł go na swe kolana i chwycił jego twarz w swe ciepłe dłonie. Poklepał lekko jego policzki, chcąc go ocucić. Sehun spojrzał na niego nieprzytomnie, po czym zamknął oczy. Bezsilnie leżał na kolanach Jongina, tylko ciężko oddychając. - Sehunah, co się stało.. - odgarnął jego długa grzywkę z czoła, po czym przyłożył do niego dłoń. Było gorące, a Sehun miał gorączkę, i to wysoką. Oh uchylił powiek, a wtedy Kim z nadzieją spojrzał na niego i podłożył mu ramię pod kark, by było mu wygodniej. -Sehun...? Dlaczego próbowałeś chodzić beze mnie? Pamiętaj, że nie możesz się tak wysilać, debilu... - znów dotknął jego czoła, by sprawdzić, czy oby na pewno się nie myli. I nie mylił się. - Kai-ssi...? - powiedział w końcu Koreańczyk ochryple. - Widziałeś się dzisiaj z Luhanem...? - wyszeptał, bezwiednie spoglądając na przyjaciela. Ciężko przełknął ślinę, czekając na odpowiedź.
- Tak. Rano. - skinął powoli głową Kai, widząc zawód na twarzy Sehuna. Wiedział, że ten okres nie będzie dla niego łatwy, zwłaszcza, że dopiero co się do siebie zbliżyli. Nie mieli przedtem wiele czasu dla siebie, zanim wynikła cała ta sytuacja. Dopiero go odzyskał. A już znów musiał pozwolić mu odejść, choć tylko na krótki czas. Ale on nie chciał rozłąki, dlatego było mu tak bardzo ciężko. - Rozumiem... Ja nie miałem tyle szczęścia. - uśmiechnął się smutno, po czym odwrócił głowę w bok, nie chcąc, by przyjaciel widział teraz wyraz jego twarzy.
- Sehun...
- Wiem - przerwał mu krótko. I znów słabo uśmiechnął. Bez dalszych słów Jongin przeniósł chłopaka do łóżka, dając rozkaz odpoczynku. Zadbał o to, by przyjął leki i by gorączka spadła, dzięki okładom.  Niewiele zmieniło się w wyglądzie mlecznobiałe skóry, a siniaki codziennie zmieniały swe kolory. Stawały się coraz bardziej okropne. - Przywiozłem Twoje rzeczy. Nie będziesz musiał już tam jechać. Jeśli będzie Ci niedobrze, wołaj mnie. Lub jeśli będziesz chciał cokolwiek. - powiedział, gdy dyskretnie usiadł na skraju łóżka, gdzie leżał Oh. - Dziękuję. - Sehun oparł się o stertę poduszek, po czym przykrył aż po szyję puchową kołdrą. Pachnącą Luhanem i wczorajszą nocą.

2 komentarze:

  1. Ach kolejny cudowny rozdział
    A "rozmowa" Kaia z ojcem Huniego świetna:)!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj natrafiłam na tego bloga i stwierdzam ze jest genialny <3 opowiadanie bardzo mi sie podoba i czekam na kolejne rozdziały ^^ Hwaiting~!

    OdpowiedzUsuń